Maciej Jabłoński, prezenter TVP Info, dziennikarz sportowy, a także uznany lektor i wykładowca Akademii Telewizyjnej TVP, w rozmowie z Read&Fly Magazine opowiada o swoim miejscu na ziemi – włoskim miasteczku Bari. Dziś kolejny odcinek naszego cyklu Podróże z gwiazdami.
W kolejnym odcinku cyklu „Podróże z gwiazdami” polecimy do Bari, portu nad Adriatykiem w południowych Włoszech. O tym jak tam zorganizować rodzinne wakacje opowie nasz i Państwa gość – dziennikarz telewizyjny, prezenter serwisów informacyjnych TVP Info i doświadczony lektor Maciej Jabłoński.
Sergiusz Pinkwart, Read&Fly Magazine: Gdzie spotkamy się za dziesięć lat?
Maciej Jabłoński, dziennikarz, prezenter TVP, lektor: A co to? Rozmowa kwalifikacyjna z połowy lat dziewięćdziesiątych? Jesteś head hunterem? Na jakie stanowisko aplikuję?
Daj spokój, pytam poważnie.
No to ci opowiem. Nie wiem, czy to będzie konkretnie za dziesięć lat, ale bardzo bym chciał za jakiś czas zwolnić tempo życia. Schodzić rano na kawę do małej, lokalnej knajpki nieopodal domu. Usiąść przy stoliku wystawionym na chodnik i podjadając rogalik z jakimś słodkim nadzieniem, obserwować spokojnie jak życie przepływa obok. To dla mnie niedościgniony ideał spędzania czasu kiedyś, na emeryturze.
Na warszawskiej Pradze Południe?
Prawie trafiłeś. Dużo jeździliśmy z żoną i córką po Europie, szczególnie po miastach na Południu. Bo muszę wyznać, że jestem w tej mniejszości urlopowiczów, którzy są przerażeni samą myślą o turystycznych kurortach z dyskotekami i watą cukrową, albo przeciwnie, o leśnej głuszy. Ja do szczęścia potrzebuję miejskiego gwaru i naturalnej wibracji tkanki miejskiej. Dobrze się czuję tam, gdzie ludzie żyją, a nie tylko się bawią. No i, wyobraź sobie, znalazłem swoją rodzinną Pragę Południe nad Adriatykiem. We włoskim Bari.
Dlaczego akurat tam?
Trafiłem do Bari, jak to zwykle bywa, przez przypadek. Za pierwszym razem to był krótki wypad. Z Warszawy leci się nad włoski Adriatyk zaledwie dwie godziny. Ale od pierwszej chwili ujęła mnie atmosfera swojskości. Jest tu czysto, ulice i domy są zadbane, ale nie jest to pretensjonalnie „wymuskane”. Nie mam wrażenia, że chodzę po makiecie planu filmowego, tylko po mieście, w którym żyją i pracują normalni ludzie.
Brzmi intrygująco.
Tak. Ale, choć kocham Włochy i tutejszy rytm życia, to nie mógłbym wypocząć w Neapolu. Tam panuje niesamowity zgiełk i jest po prostu brudno. Po ulicach walają się śmieci, a kierowcy jeżdżą, jak kompletni wariaci. W Bari jest naprawdę czysto i spokojnie. No i jest najpiękniejsza plaża na południe od Bałtyku.
Prywatna, hotelowa czy publiczna?
Publiczna. Piekielnie szeroka, jak na standardy południowoeuropejskie. Leżaki są czyste, duże. Jakby się kto uparł, to dwuosobowe. I są baldachimy zamiast parasoli. Gdy wchodząc na plażę kupisz w kasie bilet, to masz gwarancję dwóch leżaków i baldachimu tylko dla siebie. Warto przyswoić sobie lokalną terminologię. Plaże darmowe to spiaggia, a te z dobrą infrastrukturą, które są zazwyczaj płatne, to lido.
Plaża jest ważna, ale wróćmy jeszcze do śniadania na włoskich wakacjach.
Sprawa jest dość skomplikowana, bo u nas w rodzinie mamy różny tryb życia. Jakby to delikatnie ująć… Ja potrzebuję najmniej snu. Zrywam się rano, bo lubię chwilę popracować i móc potem bez wyrzutów sumienia plażować, czy zwiedzać. Ale pierwsze co robię, to jak bomba wpadam do najbliższej cukierni. Biorę na wynos cornetti i kawy dla żony i córki. A sam pierwsze espresso wypijam od razu, na miejscu. Byłem od zawsze „team kawa”. Gdyby mi ktoś powiedział, że ze względu na nadciśnienie nie mogę pić kawy, to nie wiem co bym zrobił.
Z tego co mówisz, to raczej nie mieszkacie w hotelu. Masz już swój apartament w Bari?
Ha! Jeszcze nie. Ale faktycznie, rzadko korzystamy z hoteli. Podróże w bardziej indywidualnym stylu pozwoliły mi odkryć uroki różnorodności. Staramy się na wakacjach wynajmować mieszkania. Najczęściej przez Booking.com, albo Airbnb. Kiedy córka była młodsza, to oczywiście jeździliśmy na bardziej zorganizowane wczasy, ale powiem szczerze, że choć niektóre rzeczy w hotelach są prostsze, to lubię wolność, którą daje nam wypożyczony samochód i możliwość wynajęcia mieszkania tam, gdzie chcemy. No i sprawa podstawowa: jedzenie! W hotelach na całym świecie dostaniemy potrawy o uśrednionym smaku, by pasowało większości gości. A tak mogę iść tam, gdzie chcę i zjeść to, na co mam akurat ochotę.
Czyli?
W Bari najczęściej ląduję w mojej ulubionej pizzerii Da Luigi. Wiem jak to brzmi, ale OK. Włochy są z mojego punktu widzenia trochę monotematyczne, ale kompletnie mi to nie przeszkadza, że mogę wybierać do woli pomiędzy pizzą, a pastą. To nic złego. Mogę te potrawy jeść bez końca. Ale odkąd przestałem jeść mięso ssaków, repertuar dań we Włoszech mocno mi się zawęził. Jeśli pizza, to Margherita, albo Quattro Formaggi. A jeśli pasta, to spaghetti arrabiata. Ważne, żeby wszystko pływało w oliwie extra vergine. Jestem też łasuchem na desery. Tiramisu i panacotty wciągam bez opamiętania.
A jaki masz styl zwiedzania?
Nie przepadam za miejscami zadeptanymi przez turystów. Z obowiązku pojechaliśmy oczywiście z Bari zobaczyć trulli, okrągłe kamienne chatki w Alberobello. To miłe „hobbickie” domki, które są typową turystyczną atrakcją. Są zbyt cenne, żeby mogło się tam toczyć zwyczajne życie, ale w chronionych przez UNESCO zabytkach są oczywiście sklepiki, a wokół stragany z souvenirami. Powodujące wrażenie wesołego miasteczka. Za to szukając trochę na ślepo jakiegoś nowego miejsca na kolację, trafiliśmy do Bitonto, kilka minut jazdy od Bari. I to jest, moim zdaniem, hit.
Dlaczego?
Bo spora część miasta jest wciąż zanurzona w antyku. Ludzie mieszkają w domach, które tam stoją od dwóch tysięcy lat. Lokalne liceum jest w budynku użyteczności publicznej z czasów Juliusza Cezara. Wszystko jest czyste, kompletnie niezdewastowane, a jednocześnie tętni życiem. Jest zwykłą tkanką miejską z ulicami, sklepami. Tyle, że wszystko tam stoi od dwóch millenniów i nie jest szacowną ruiną, czy muzeum.
Dużo turystów?
Prawie w ogóle. Trochę ludzi zjeżdża się na początku sierpnia, gdy odbywa się tu dość znany festiwal jazzowy. Ma zabawną nazwę, będącą grą słów szczególne znaczącą w tej miejscowości: Beat Onto.
No dobrze, a jeśli już mamy dość plażowania i wędrowania antycznymi uliczkami?
To zabawa dopiero się zaczyna. Wokół Bari jest świetna infrastruktura wodna. Warto jest wybrać się na morską przejażdżkę, na przykład z przystani Marina Calaponte w małej rybackiej osadzie Polignano a Mare. Są tu świetni sternicy, którzy mają do klientów indywidualne podejście. Widać, że praca jest ich pasją. Potrafią świetnie, dobrym angielskim opowiadać historie o pustelnikach mieszkających na małych, skalnych wysepkach. Pokażą nam z daleka prywatne wille bogaczy, czy ruiny bizantyjskich kościołów. No i wiedzą, która z setek małych wysepek rozrzuconych wokół Bari na Adriatyku kryje w sobie piękne groty, w których możemy popływać, ciesząc się słońcem i wodą. A po rejsie koniecznie zostańmy na kolację w jednej z portowych tawern. Mają tam takie owoce morza z grilla, że…
To ile Ci zostało do emerytury?
Tyle co tobie. Chodziliśmy do jednej klasy!
fot: archiwum prywatne