Strona główna » Marta Guzowska. Kreta, zaraz coś się wydarzy!

Marta Guzowska. Kreta, zaraz coś się wydarzy!

Sergiusz Pinkwart
13 minuty czytania


Pisarka, uhonorowana nagrodą Wielkiego Kalibru autorka bestsellerowych kryminałów, a zarazem uznana doktor archeologii Marta Guzowska. Jej wielka miłość to Kreta, gdzie przez lata szukała śladów przeszłości, a teraz ma drugi dom.

Największa grecka wyspa – Kreta, od lat przyciąga turystów wspaniałymi krajobrazami, kuchnią i historią. Dr Marta Guzowska pracowała tu jako archeolog jeszcze zanim została pisarką. Jej cykl kryminałów, których bohaterem jest Mario Ybl, przyniósł jej nagrodę Wielkiego Kalibru („Ofiara Polikseny”, „Głowa Niobe”, „Wszyscy ludzie przez cały czas”, „Czarne światło”). Ale moim zdaniem jeszcze lepsza jest rozgrywająca się w śródziemnomorskim świecie „Reguła nr 1”. Sukcesy pisarskie pozwoliły, by Marta Guzowska mogła zrealizować swoje marzenie i kupiła dom na Krecie. Można ją tam odwiedzić, a nawet zamieszkać u niej na urlopie (polecamy stronę na Instagramie). W naszym cyklu Podróże z Gwiazdami Marta Guzowska opowiada Read and Fly o swojej ulubionej greckiej wyspie.

Sergiusz Pinkwart: Czym mnie zaskoczysz?
Marta Guzowska: Może powiem ci czym mnie zaskoczył mój mąż?

– Dobrze się zaczyna. Mów.
Farkasz w zeszłym roku zawiózł swoje narty na Kretę. Bo mówi, że tam są najpiękniejsze i najdziksze góry, jakie widział. I jeździ tam na skiturach.

– Czy Wy nie mieszkacie na co dzień w Austrii? I mam Ci uwierzyć, że jeździcie na nartach na Krecie?
Ja na Krecie mam inne pasje. Ale Farkasz, tak. Wiem, że Kreta nie każdemu kojarzy się ze śniegiem, ale są tam góry, które mają ponad dwa tysiące metrów. Czapy śniegu utrzymują się do lipca. Z Rethymno w godzinę można dojechać na stok narciarski, a po południu wykąpać się w morzu. W lutym woda ma wciąż około dwudziestu stopni. Jak dla mnie, za zimna. Ale Farkaszowi to odpowiada.

– To jakie swoje pasje realizujesz zimą Krecie?
Zima to moja ulubiona pora roku. Latem wszystko jest spalone słońcem i wyblakłe. Zimą jest obłędnie zielono, a drzewka pomarańczowe uginają się od owoców. Na Krecie naprawdę jest co zwiedzać i zima, gdy nie ma tylu turystów, to najbardziej odpowiedni moment. Na małym obszarze jest ogromne zróżnicowanie terenu. Bo choć Kreta jest największą grecką wyspą, to jest obiektywnie niewielka. Z północy na południe jedziemy samochodem godzinę. Ze wschodu na zachód – sześć godzin. Wschodnia Kreta wygląda jak Meksyk. Patrzysz na surowe skały i niemal spodziewasz się zaraz kaktusów. Zachodnia Kreta jest pełna wody i rosną gaje oliwne, bo to jeden z dwóch największych greckich okręgów produkcji oliwy.

– To jeździsz, zwiedzasz, oglądasz zabytki?
To też, ale… nie polecam.

– O!
Nie zrozum mnie źle. Uwielbiam sztukę minojską. Wiele lat przyjeżdżałam tu jako archeolog i pracowałam na wykopaliskach. Wiem dobrze jakie skarby kultury tu można zobaczyć. I fajnie! Ale powoli, siga-siga, jak mówi się w Grecji. Ganianie z miejsca w miejsce z wywieszonym językiem i zaliczanie kolejnych punktów programu to chyba najgorszy pomysł na zwiedzanie Krety.

– A najlepszy?
Pożycz samochód. Najlepiej fiata pandę. Już nie ma w wypożyczalniach tych starych modeli, które były niezniszczalne i miały naprawdę wysokie zawieszenie. Ale to nic. Wciąż panda jest najlepszym modelem na górskie drogi i łatwo się nią parkuje w zatłoczonym mieście. Wynajmij sobie pokój, dom, albo apartament co najmniej pięć kilometrów od morza – tam już nie będzie tłumu turystów. Zignoruj wszelkie kuszące oferty turystycznych resortów all inclusive. To jedno wielkie nieporozumienie. Ja, zanim kupiłam własny dom na Krecie, przez wiele lat wyszukiwałam sobie apartamenty w Internecie. W ten sposób przejechałam całą wyspę, mieszkając w różnych miejscach, ale zawsze poza dużymi miastami. A potem spokojnie, przejdź się do lokalnej tawerny, usiądź i obserwuj, spodziewając się niespodziewanego. Na Krecie nigdy się nie zawiedziesz. Zaraz coś się na pewno wydarzy.

– Na przykład…
Kiedyś, razem z ekipą z wykopalisk stołowaliśmy się we wsi w jednej z czterech tawern. Żeby się nikt nie obraził, to codziennie w innej, w systemie rotacyjnym. To była dobra tawerna, nad morzem. Zaczął się weekend. Kelner się uwijał się jak w ukropie. Przez otwarte okno zobaczyłam, że pasmem asfaltu jedzie jakiś samochód, nagle krztusi mu się silnik i staje. Ruch w tawernie natychmiast zamarł. Wszyscy goście i obsługa zaczęli się gapić. A tam prawdziwa grecka tragedia. Facet wysiadł, otworzył maskę, popatrzył pokręcił głowę. Żona wychyliła się z samochodu i zaczęła na niego pokrzykiwać. On jej coś odkrzyknął i ze złością zatrzasnął maskę, przycinając sobie palce. Zaczął się wściekać jeszcze bardziej i kopać samochód. Potem wyciągnął telefon i do kogoś zadzwonił. Po kilku minutach przyjechał drugim autem jego szwagier i przywiózł linę. Przywiązali samochody i próbował ruszyć. Lina natychmiast pękła. Sytuacja się rozwijała jeszcze długo. Najlepsze było to, że w tawernie wszyscy, zarówno obsługa, jak i goście stali, patrzyli i komentowali. Jak na meczu.

– Pracowałaś na Krecie jako archeolog. Kusi mnie, żeby zapytać jaką najcenniejszą rzecz wykopałaś?
Podkreślmy od razu, że archeologia, to praca zespołowa. Niczego nigdy sama nie wykopałam. Ale opowiem ci o tym co wydarzyło się na stanowisku w Halsmenos. To mała wieś, która funkcjonowała pod sam koniec Epoki Brązu, mniej więcej tysiąc dwieście lat przed naszą erą. To był czas niepokojów. Waliły się cywilizacje, odbywały się wędrówki ludów w całym basenie Morza Śródziemnego. A ta wieś była usytuowana na wzgórzu, jakieś pięć kilometrów od morza. Za wioską był wąwóz i na stromym wzgórzu półka skalna ze stanowiskiem refugialnym.

– Co to znaczy?
Stanowisko refugialne, to miejsce, gdzie można się schronić. Wyglądało to tak, że gdy jacyś obcy, najczęściej piraci, przypływali do zatoki, widać ich było z daleka. I można było w porę uciec wraz z dobytkiem na tą niedostępną i łatwą do obrony skalną półkę. Tam na górze też stały domy. Nie znaleźliśmy za to ani jednego szkieletu, więc można uznać, że stanowisko refugialne spełniało swoją rolę doskonale. Żadni najeźdźcy ich nie mogli dosięgnąć.

– No dobrze, ale co tam znaleźliście?
To były wykopaliska we wsi. Stała tam kiedyś niewielka świątynia. Prostokąt 4×10 metrów z kamienia. Sanktuarium zostało zniszczone podczas trzęsienia ziemi. Skąd to wiemy? Bo gdy jest mocny wstrząs to wszystkie ściany się kładą na jedną stroną. I jedna z nich przykryła całe wnętrze świątyni z tym co tam było. Gdy zdjęliśmy kamienie, ukazało nam się całe wyposażenie świątyni sprzed trzech tysięcy lat. 

– Złoto? Skarby?
No co ty! Przecież to była wieś. Znaleźliśmy gliniane posągi, zresztą mocno potłuczone. Lokalne boginie minojskie z gołym biustem i spódnicami robionymi na kole garncarskim. Naczynia kultowe. Nie było ani centymetra wolnego miejsca. Co z tym zrobić? Nasza szefowa wskazała mnie i Freję, moją przyjaciółkę. Powiedziała: dziewczyny, ściągacie buty! Jesteście najszczuplejsze i najlżejsze, więc wchodzicie tam i nie wychodzicie, zanim nie skończymy. Przez dziesięć dni wyciągałyśmy te potłuczone skorupy, jedna po drugiej, poruszając się najdelikatniej, jak tylko się dało. O 14-tej ekipa jechała na obiad, a myśmy siedziały w upale, czekając aż nam szefowa przywiezie wystudzoną pizzę. Z jednej strony, potworna mordęga. Z drugiej absolutnie zjawiskowa rzecz. Wzruszająca. Prawdziwa kapsuła czasu.

– Czyli ekstremalne wspomnienia. Z jednej strony skarby kultury, z drugiej morderczy upał i wystudzona pizza.
Takie jest życie archeologa właściwie wszędzie w krajach Południa. Kreta nie jest wyjątkiem

– Coś jednak spowodowało, że wracasz właśnie na Kretę i tu kupiłaś dom. Polubiłaś zimną pizzę?
Kocham prawdziwą kuchnię kreteńską, choć nie jest dla ludzi, którzy muszą kontrolować wagę, bo większość potraw pływa w tłustej oliwie. Na wyspie nie ma wielkich hodowli zwierząt, więc mięso tu jest naprawdę smaczne. Mają genialne sery i jogurty. No i słynny kreteński miód. O owocach i warzywach nie zapominajmy. No i kawa. Grecy piją kawę zamiast śniadania i obiadu.

– Chyba do śniadania i obiadu.
Czy ja mówię niewyraźnie? Nie każdy jest w stanie żyć w takim trybie. Ja na przykład nie daję rady. Czasem przyjeżdża do nas na Kretę mój przyjaciel Kostas, z Aten. Ja zaczynam dzień od normalnego, polskiego śniadania. A on prosi tylko o kawę. Potem idziemy na plażę. W południe mnie już skręca z głodu. Muszę coś zjeść, bo padnę. A on zjada małego sezamka, wypije drugą kawę i już jest najedzony. Za to wieczorem idziemy do tawerny i tu już nie ma limitu. Na stół wjeżdżają μεζέδες (mezedes) czyli przystawki. Potem jakieś mięso z grilla z frytkami. Gdy nie możemy już nic więcej wcisnąć, w dobrym tonie jest poprosić o zapakowanie resztek jedzenia na wynos. Grecy nie lubią marnowania jedzenia.

– Zamawiasz coś jeszcze na deser?
Po co? W każdej szanującej się tawernie na koniec posiłku dostajesz gratis karafkę raki, czyli wódki z wytłoczyn winogron (nie anyżówkę, jak w Turcji) i deser – owoce lub ciastko. Więc nie ma sensu zamawianie deseru – dostaniesz go i tak.

– Moment! Poczekaj. Czy powiedziałaś coś o karafce wódki na „do widzenia”?
Czyli jednak słuch masz dobry. Tak. I pamiętaj, że nawet jak prowadzisz, to wypada choć umoczyć usta. A jeśli nie prowadzisz, to już odmowa wypicia kieliszka będzie uznawana za sporą niegrzeczność. Jeśli jest po sezonie, gdy nie ma turystów, często kelner, albo kucharz, czy właściciel restauracji, przysiądą się do naszego stolika i wypiją z nami tą karafkę. Będzie okazja pogadać.

– Mówisz po grecku, więc z Tobą pogadają. Ze mną raczej nie.
To nie jest tak. Naprawdę, wystarczy mówić ευχαριστώ (ewcharisto – dziękuję) i παρακαλώ (parakalo – proszę), a Grecy natychmiast obwołają cię wielkim lingwistą i zaczną traktować jak swojego najlepszego przyjaciela. A dogadasz się i tak po angielsku i na migi.

– Na co trzeba uważać, żeby się Grekom nie narazić?
Najlepiej po prostu zachowywać się przyzwoicie. To nie Turcja, czy inny kraj muzułmański, gdzie dziewczyna w szortach i koszulce na ramiączkach może wywołać zgorszenie. Ale jeśli mieszkamy w małej wiosce, to mówmy „dzień dobry” i „dziękuję”. Po grecku, jeśli choć tego się nauczymy, a jak nie, to chociaż po angielsku. Okazujmy ludziom szacunek. Odwiedźmy choć raz lokalną knajpkę, żeby coś zjeść i się napić. Wspierajmy ich biznes.

– Czy na Krecie jest bezpiecznie?
Indiana Jones czułby się tu dobrze, bo na wyspie nie ma jadowitych węży. A mówiąc całkiem poważnie, im mniejsze miasteczko, czy wioska, tym bezpieczniej. Bo nie ma żadnej anonimowości. Wszyscy wiedzą wszystko o wszystkich i uważnie obserwują obcych, w tym i nas. Nawet, jeśli tego nie zauważamy. 

– Większość biur podróży poleca na Krecie Heraklion i wycieczkę do słynnego Pałacu Minosa w Knossos.
Heraklion jest mało inspirujący, choć ma z pewnością rewelacyjne, nowoczesne muzeum historyczne. Ze świetnie działającą klimatyzacją i czystymi toaletami. To ważne, zwłaszcza jeśli jesteśmy na Krecie latem. W Pałacu Minosa w Knossos można umrzeć z gorąca, ale to oczywiście punkt obowiązkowy do zaliczenia dla każdego, kto choć trochę interesuje się historią. Będę o tym dużo pisała w mojej najnowszej książce, „nieoczywistym” przewodniku po Krecie, który ukaże się w 2025 roku nakładem wydawnictwa Wielka Litera. Ale już teraz mogę podpowiedzieć, żeby zaplanować sobie wycieczkę do Festos, gdzie są ruiny najpiękniejszego pałacu minojskiego, z obłędnym widokiem na zatokę. A niedaleko od Festos jest turystyczna, ale przepiękna miejscowość – Matala, którą upodobali sobie hippisi, jeszcze w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku. Urządzali się tam w pieczarach, w których ponad tysiąc lat wcześniej żyli eremici. Miasteczko jest turystyczne, ale ma bardzo fajną atmosferę. A na zachodniej Krecie polecam Hani i Rethymno. Dwa miasta ze starożytną historią od czasów minojskich, przez greckie, rzymskie, bizantyjskie, weneckie, tureckie, wreszcie znów greckie. Starówki tych miasteczek są naprawdę piękne. Zobaczysz, zakochasz się!

kreta wino marta guzowska

fot. archiwum prywatne

You may also like

Zostaw komentarz