Strona główna » Patrycja Piekutowska: Paryż mon amour

Patrycja Piekutowska: Paryż mon amour

Sergiusz Pinkwart
11 minuty czytania

Z równą wirtuozerią potrafi zagrać koncert skrzypcowy, jak i zorganizować wielką galę charytatywną, na której zbierze setki tysięcy złotych dla chorych dzieci. A przy tym zawsze jest świetnie ubrana, z niewyczerpaną pozytywną energią i optymizmem. Choć Patrycja Piekutowska jest warszawianką od ośmiu pokoleń, to jej miejscem na ziemi jest Paryż.

Sergiusz Pinkwart: Naprawdę? Nie wierzę! Poczekaj, włączę nagrywanie, a ty to powiedz jeszcze raz.

Patrycja Piekutowska: Nie ma problemu. O Paryżu mogę mówić godzinami. Mam takie ulubione miejsce przy Champs Elysées, gdzie podają ostrygi nawet w środku nocy. To brasseria L’Alsace. Wchodzę za piętnaście druga i bez problemu zamawiam wielki talerz świeżych ostryg na lodzie. A do tego szampan, ewentualnie białe wino.

Przepraszam, ale co Ty tam robisz w Paryżu, że o drugiej w nocy jesteś taka głodna?

Jak to co? Tańczę! Znam dużo dobrych miejsc, w których do kolacji można posłuchać muzyki na żywo. Często to urocze, francuskie chansons, albo występy burleski. Wszystko odbywa się w wysmakowanych wnętrzach z lat dwudziestych, czy trzydziestych. A koło północy występ się kończy, ale muzyka zostaje. Więc goście restauracji wstają i zaczynają tańczyć. To tak oczywiste i cudownie naturalne! Kelnerzy w muszkach, świetna muzyka, goście na wysokim poziomie… Tu wszystko się sumuje i dostajemy w efekcie niezwykły, niezapomniany wieczór. Co dziwnego w tym, że po dwóch godzinach tańczenia mam ochotę jeszcze na talerz ostryg?

No nie wiem… Ja jak jestem we Francji głodny, to kupuję bagietkę i serek brie.

A ja akurat za bagietkami nie przepadam. Wolę croissanty. Albo bardziej „śniadaniowe” zestawy, jak tosty z pastą z awokado, jajkiem „poché” i łososiem. Ale lubię też potrawy zwyczajowo kojarzone z Francją: żabie udka, ślimaki, owoce morza. Mam od lat taki rytuał, że od razu pierwszego dnia idę w Paryżu na ostrygi z szampanem.

Studiowałaś we Francji, to kawał Twojego życia…

Studiowałam w Belgii, nie we Francji. Ale to prawda, że Francję poznałam jak żaden inny kraj. Gdy mieszkałam w Brukseli, w każdy wolny dzień wsiadałam w pociąg i jechałam do Paryża. Bo to dla mnie miasto magiczne. Miałam chyba jedenaście lat, gdy moja mama wzięła mnie na wycieczkę za Żelazną Kurtynę. Paryż, to była pierwsza metropolia, którą zobaczyłam. I to ona ukształtowała moje poczucie estetyki i to, jaka jestem. Od tamtego czasu byłam w Paryżu pewnie ze sto pięćdziesiąt razy, ale za każdym razem czuję ekscytację i zachwyt. Pamiętam dokładnie każdą chwilę, z tego pierwszego pobytu z mamą, w 1988 roku.

Co zrobiło na Tobie największe wrażenie?

Mam wybrać jedno wspomnienie? To niemożliwe. Ale dobrze, to by była w takim razie sala komputerowa w Musée d’Orsay. Pamiętasz? Mówimy o roku 1988, gdy w Polsce marzeniem było znalezienie na dnie worka Św. Mikołaja klawiatury do Atari, czy ZX Spectrum. A tam była sala z komputerami i jak się wpisywało nazwę obrazu impresjonistów, to ten obraz ożywał. Tak jak byśmy wskakiwali w środek jakiejś opowieści, której ostatnią sceną był kadr, który tworzył dzieło. Pamiętam swoje emocje, gdy „ożyła” mi „Huśtawka” Renoira, czy „Śniadanie na trawie” Maneta. Ale największe wrażenie zrobiły na mnie obrazy Van Gogha. Do dzisiaj, jak tylko mam chwilę, biegnę do d’Orsay, żeby spojrzeć na te moje ukochane „Van Goghi”.

Jak tak na Ciebie patrzę, to w sumie wyglądasz jak paryżanka.

Dziękuję, to szalenie miłe. Często to słyszę. Kiedyś powiedziała mi to moja przyjaciółka, Kasia Bator, właścicielka cudownej galerii obrazów w Szczyrku. Byłyśmy razem w Paryżu na wernisażu jej obrazów. Szłyśmy wybrzeżem Sekwany obok Grand Palais, do jednej z moich ulubionych knajpek, nazywa się Chez Francis na Place d’Alma…

Niech zgadnę… Czynna do późna?

Skąd wiesz? Chyba tak. Ale nie przerywaj mi, bo zgubię wątek! Szłam kilka kroków przed Kasią, bo nie chciałam jej przeszkadzać, gdy rozmawiała z kimś przez telefon. Gdy skończyła, powiedziała mi, że jak tak szła za mną, to na mnie patrzyła i miała wrażenie, że ja po prostu wyszłam z domu i idę do swojej ulubionej kawiarni. Jakbym była naturalną częścią tego miasta. I wiesz co? Ja się rzeczywiście tak czuję! Może to przez ten Paryż, w którym zakochałam się jako jedenastolatka, chodzę zawsze w sukienkach? Nawet nie mam żadnych turystycznych ubrań. Nie zobaczysz mnie w tenisówkach. Źle bym się czuła, gdybym nie była ubrana elegancko.

patrycja piekutowska paryż

Ale przecież Paryż to nie tylko Champs Elysée. Nic by się nie stało, gdybyś…

Stałoby się! Powiedziałam ci, że źle bym się czuła. I może cię zaskoczę, ale nie przepadam za Polami Elizejskim. To trochę zbyt turystyczne miejsce. Wolę okolice Trocadero, plac de la Madeleine, dzielnicę Marais. Tam jest prawdziwy Paryż. Idziesz ulicą i mijasz piekarnie, stragany ze świeżymi owocami morza, sklepy z butami, czy z kapeluszami. Nie salony Diora, czy Chanel, tylko rodzinne sklepiki, prowadzone od pokoleń. Uwielbiam te paryskie rytuały. To, że gdy tylko zaczyna się wiosna, kawiarenki wychodzą na chodniki. Ludzie siedzą przy stoliczkach jeszcze w tych swoich zimowych kurtkach i szalikach. Ale na każdym stoliczku są serwetki, a kawę pije się z eleganckich porcelanowych filiżanek.

Snobizm…

Nieprawda! Snob robi coś na pokaz, żeby inni widzieli, że jest od nich lepszy. A tam to jest naturalne jak oddychanie. Byłam niedawno w Paryżu z moimi synami. Poszliśmy na Place des Vosges. To prawdziwa perła architektury, ale jest przy tym dość kameralny. Cały jest wypełniony parkiem. Obok jest chyba liceum, bo na trawie siedzieli pogodni młodzi ludzie i ze sobą rozmawiali, czytali książki, wystawiali twarze do słońca. Pięknie się na to patrzyło. A w kawiarni w otaczających plac podcieniach, siedzieli starsi ludzie, pili kawę i białe wino. Nikt się nie spieszył, nie mówił podniesionym głosem. Kawa była w porcelanowych filiżankach, które stały na spodeczkach z pięknie złożonymi serwetkami. To detale, ale dla mnie bardzo ważne.

Chyba byliśmy w różnych Paryżach. Ja pamiętam głównie tłok, pośpiech, koczujących na ulicach uchodźców, niemiłych kelnerów…

Wiesz, pełno jest na świecie krajów, w których ludzie są zbyt nachalni, albo zanadto się spoufalają, a kelnerzy potrafią być aroganccy i bezczelni. Paryżanie na pewno nie są jakimś wyjątkiem. Ale akurat oni mają prawo do tego, by zadzierać nosa i być dumnym ze swojej historii. Ich szacunek do artystów i dbałość o sztukę są godne podziwu. A ja nie widzę w Paryżu jakichś szczególnych problemów z wielokulturowością. Mieszkaliśmy z synami w okolicach Montmartre, ponoć w dość niebezpiecznej dzielnicy. Tak przynajmniej uważali nasi paryscy znajomi, których mocno to niepokoiło. Ale ja czułam się bezpiecznie, a wielokulturowość mnie nie przeraża. Bardziej mnie interesowało to, że znów zobaczę jedno z najwspanialszych muzeów Salvadora Dalego, które jest właśnie na Montmartre. Kiedyś nazywało się „Espace Dali”, a teraz przemianowano je na „Dali Paris”. To tam można znaleźć fantastyczne ilustracje Dalego do „Don Kichota”. Jak spaceruję zaułkami, schodami i bulwarami Montmartre, to automatycznie w głowie słyszę piosenki Aznavoura i Dalidy. To jest Paryż, który kocham.

Na swojej płycie „My Journey” grasz na skrzypcach kompozycję Marcina Nierubca „High heels in Paris”. Miałaś okazję wystąpić w Paryżu i zagrać ją dla publiczności?

Tak, ale choć jeżdżę do Paryża od tak dawna, to „My Journey” zagrałam tam dopiero dwa lata temu na czerwcowym Fête de la Musique. Koncert był na dachu hotelu, a jakieś trzysta metrów za sobą miałam wieżę Eiffela! Byłam przypięta karabińczykami, żeby mnie wiatr nie zdmuchnął. Ludzie chodzili chodnikiem i zadzierali głowę, żeby zobaczyć jak gram. Fantastyczne przeżycie!

Lubisz wieżę Eiffela? Naprawdę? 

Do dzisiaj, jak lecę do Paryża samolotem, to z niecierpliwością wpatruję się w okno, żeby ją jak najszybciej dostrzec. A gdy mieszkam w pokoju hotelowym z widokiem na wieżę, to szkoda mi czasu na sen. Sprawdzam nerwowo zegarek, żeby nie przegapić tego momentu, gdy o pełnej godzinie światełka na wieży zamrugają. Zachwyca mnie ten widok tak samo, jak wtedy, gdy byłam małą dziewczynką. Po prostu kocham to miasto!

You may also like

Zostaw komentarz