Strona główna » Łysiak i Iwaszkiewicz jadą do Włoch

Łysiak i Iwaszkiewicz jadą do Włoch

Sergiusz Pinkwart
5 minuty czytania

50 lat temu, niemal równocześnie wydano książki dwóch pisarzy, którzy odcisnęli piętno na sposobie myślenia milionów Polaków. Waldemar Łysiak i Jarosław Iwaszkiewicz to pod każdym względem dwa przeciwległe bieguny, a jednak podążyli tym samym szlakiem – do Włoch. Co z tego wynikło?

Ars longa, vita brevis – życie krótkie, a sztuka trwa wieki, wzdychał (w oryginale po grecku) Hipokrates. Wydawałoby się więc, że książki o zabytkach Italii nie będą się tak łatwo starzeć. Sięgnąłem więc po „Wyspy zaczarowane” – ikoniczną książkę uwielbianego (szczególnie przez prawicowych czytelników) Waldemara Łysiaka i „Podróże do Włoch” jednego z najpłodniejszych i najdłużej żyjących polskich pisarzy, Jarosława Iwaszkiewicza.

Obie książki powstały w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku i dotyczą tego samego – bardzo subiektywnie opisują włoskie fascynacje autorów. Filtrują informacje, obrazy i uczucia, przez tożsamość pisarza, jego poglądy, wiedzę i życiowe doświadczenie. Obie książki są w pewien sposób wspaniałe, ale zarazem czytając je wielokrotnie odczuwałem zażenowanie – tak bardzo, przez te ostatnie 50 lat zmieniła się percepcja świata i pewne rzeczy po prostu źle się zestarzały.

Waldemar Łysiak swoje „Wyspy” napisał (wyd. 1978) jako człowiek młody, gniewny, pełen buty i pewności siebie. Jego erudycyjne dygresje łapią za gardło żelaznym uściskiem. Dopiero po jakimś czasie, gdy minie zachłyśnięcie się pisarską brawurą, zadajemy sobie pytanie, skąd autor tak naprawdę może wiedzieć, co odpowiedziała matka Napoleona Bonaparte wysłannikowi kardynała Conslavi? I skąd się dowiedział, że rzymski lud kochał ją i współczuł wzdychając pod jej oknami „Povera…” – biedaczka. Cała ta książka jest jednym wielkim wytryskiem erudycji. Ale też stanowi mocny manifest XX-wiecznego konserwatysty. Choć język, często pogardliwy i mizoginiczny, z pewnością może się podobać i dzisiejszym młodym, gniewnym prawicowcom. Łysiak na prawo i lewo rozdaje epitety. Ten to łajdak. Małomiasteczkowej publiczności na koncercie muzyki poważnej autor „nienawidzi”. Bo „nic, a nic nie rozumieją”. Kobiety to trzpiotki bez mózgu i z definicji nie mają dostępu do spraw, którymi zajmują się poważni mężczyźni. To są oczywiście didaskalia, bo głównym bohaterem jest włoska sztuka. Piękna i niezwykła, dla której autor ma akurat sporo czułości.

Jarosław Iwaszkiewicz to w momencie pisania „Podróży do Włoch” (wyd. 1977) 83-letni pan, który ma poczucie życiowej klęski. Potrafi jeszcze pisać wspaniałą frazą, ale jego książka, to właściwie aż za bardzo intymny dziennik człowieka, który swoje życie przegrał, swą ojczyznę stracił bezpowrotnie i przeżył wszystkich swoich przyjaciół – na tym świecie nie ma już nikogo, kogo by naprawdę kochał. Dla (żyjącej jeszcze wtedy) żony ma ciepłe słowa, ale to na pewno nie miłość. „Podróże do Włoch” to kolaż ponad czterdziestu corocznych wypraw, które odbywał samotnie, bądź ze swoimi ulubionymi „przyjaciółmi”. Zresztą ma już tyle lat, że nawet specjalnie nie woaluje natury tej „przyjaźni”. Na początku to trochę szokuje, ale potem można się przyzwyczaić, że Jarosław wszędzie dostrzega „pięknych chłopców” i ma wyczulony „gejradar” na homoseksualne pary ze swojego artystycznego otoczenia. To co irytuje, to jego smutek. Uważa się (może i słusznie) za najwybitniejszego polskiego pisarza i boleje nad tym, że nikt go nie traktuje z odpowiednią estymą. A świeżo poznani ludzie nawet nie wiedzą kim jest.

Zarówno Łysiak jak i Iwaszkiewicz sporo miejsca poświęcają warstwie muzycznej włoskiej podróży. Z tym, że Iwaszkiewicz pisze o tym z dużym znawstwem – był wykształconym pianistą i wychował się w rodzinie z ogromnymi tradycjami muzycznymi, a dla Łysiaka to tylko anegdota, by kogoś efektownie „zaorać”. Dla obu pisarzy włoska sztuka jest pretekstem. W przypadku Łysiaka – do popisywania się znajomością krwistych anegdot, ze szczególnym uwzględnieniem wątków napoleońskich („Wyspy Zaczarowane” są preludium do późniejszych książek stricte poświęconych Bonapartemu). Dla Iwaszkiewicza każda okazja jest dobra, by wspominać co o tym, lub innym zabytku powiedział jego ukochany malarz Józio Rajnfeld lub najwyższy autorytet – Karol Szymanowski. Zresztą na kartach „Podróży” przewija się cała plejada luminarzy kultury. Jeśli nie mamy szerokiej wiedzy o pisarzach i muzykach okresu przedwojennego i powojennego, niewiele z tego zrozumiemy. Ale jeśli lubimy ten okres, to docenimy smaczki takie jak zwiedzanie Rzymu w towarzystwie Jasia (Jan Parandowski – filolog klasyczny, autor słynnych „Mitów”, które czytał każdy kto otarł się o szkołę podstawową), czy burzliwy, mało nie zakończony katastrofą lot nad Sycylią w towarzystwie Zosi (Sophia Loren – ikona włoskiego kina).

Żenujące są, niestety, uwagi Iwaszkiewicza na temat kobiet. Pisarz i poeta ewidentnie nimi gardzi, „podśmichując” na temat służących modlących się do świętej Zyty, czy cytując Władzia – swojego szofera, który ponoć twierdził, że służące należy podszczypywać, bo inaczej się obrażą. Śmieszne, prawda?

Łysiak przemierza Włochy nabuzowany testosteronem i rozdaje ciosy i przekleństwa na prawo i lewo. Iwaszkiewicz sunie wolniutko, od hotelu do hotelu. Co rano oczekuje, aż służba przyniesie mu do łóżka kawę i rogalika. A potem daje się wozić po włoskiej prowincji, by pomedytować przy strzaskanych kolumnach i powspominać piękne dni, które spędził u wujostwa Szymanowskich w ukraińskiej Tymoszówce.

Dla obu pisarzy Włochy to tylko pretekst. Ale bez tej wymówki, nie byłoby literatury, więc może dobrze, że piękna Italia istnieje? 

– „Podróże do Włoch” Jarosław Iwaszkiewicz, Państwowy Instytut Wydawniczy 1977
– „Wyspy Zaczarowane” Waldemar Łysiak, Instytut Wydawniczy PAX 1978

You may also like

Zostaw komentarz