Strona główna » Narty w Bułgarii: Bańsko – jazda na najwyższym poziomie

Narty w Bułgarii: Bańsko – jazda na najwyższym poziomie

Sergiusz Pinkwart
12 minuty czytania


Wyżej w Bułgarii jeździć się już nie da. W kurorcie narciarskim Bańsko czeka na nas 75 kilometrów tras, w tym słynna pucharowa dla tych, którzy chcą się zmierzyć z legendą Alberto Tomby. Ale największy bułgarski resort narciarski oferuje dużo więcej.

Wychodzę z gondolki kolejki linowej, dopinam klamry w butach, a potem zadzieram głowę, usiłując dostrzec punkt startowy najsłynniejszej trasy narciarskiej w Bułgarii, z której słynie kurort Bańsko. Nie mam najmniejszych szans, bo to ponad dwa i pół kilometra dalej i 925 metrów wyżej. Ale wystarczy mi to co widzę – szeroka, stroma „ścianka”, nieznacznie wypłaszczająca się przed dolną stacją wyciągu krzesełkowego. Jest rześko, na pewno temperatura mocno poniżej zera, ale słonecznie.

Filozofia zjazdu

W górę wyjeżdżam z Banderyszkiej Poljany dwoma nowoczesnymi wyciągami kanapowymi i staję oko w oko ze skalistą Todorką. Z granitowym czubkiem wznoszącym się na wysokość 2746 m n.p.m. patrzyłaby z góry na najwyższy szczyt Tatr, nie tylko po polskiej (Rysy 2499) jak i słowackiej stronie (Gerlach 2655). Górna stacja wyciągu jest 150 metrów poniżej szczytu, który wydaje się jednak niemal na wyciągnięcie ręki. Według legendy nazwę zawdzięcza dzielnej dziewczynie, która uciekając przed tureckimi żołnierzami wspięła się aż na strome skały i – nie widząc dla siebie ratunku – skoczyła w przepaść. Jakby na przekór, tuż pod postrzępioną, granitową granią, zaczyna się jedna z najpiękniejszych i najbezpieczniejszych tras narciarskich Bułgarii – Plato. Śmiejemy się, że nazwę zawdzięcza nie łagodnemu stokowi, a greckiemu filozofowi, który mógłby tu przechadzać się ze swymi uczniami. Ale do greckiej granicy jest stąd dobrych 80 kilometrów, a stok, choć wygląda na łagodny i z pewnością jest świetnie przygotowany, to jednak można się na nim mocno rozpędzić. Lepiej na nim nie filozofować.

Śmig po sztruksie

Po tej rozgrzewce ruszam na „Tombę”. Najsłynniejsza czarna trasa kurortu Bańsko w górnej części rzeczywiście straszy. Niemal pionowa „ścianka” podnosi ciśnienie, ale stara prawda narciarska nie kłamie. Nawet z najbardziej stromej góry można zjechać powoli. Wystarczy odpowiedni kąt nachylenia nart, a gdy wypożyczałem sprzęt przy dolnej stacji kolejki, kanty wyostrzono mi tak, że mógłbym się nimi ogolić. Nie ma więc problemu, by „Tombą” zjeżdżać kontrolując prędkość. W środkowej części trasa się zwęża do rynnowej „szyjki”. Gdyby tu były muldy, byłoby naprawdę źle, ale widać, że ratraki zrobiły tu co trzeba. Końcówka, to stromy, ale szeroki stok opadający na Banderyszką Polianę. O tej porze są tu jeszcze resztki „sztruksu” po nocnym ratrakowaniu i jedzie się wspaniale. Naostrzone krawędzie nart „kroją” skręty z zamaszystym szelestem. Można nawet wejść w śmig, bez utraty kontroli.

Półbóg z opaską

Takie same warunki – słońce i ujemna temperatura, były 11 grudnia 2010 roku, gdy tu gdzie stoję – na Banderyszkiej Poljanie, z pompą otwierano najbardziej prestiżową inwestycję narciarską w kraju – trasę Pucharu Świata „Alberto Tomba”. Legendarny włoski alpejczyk zgodził się być ojcem chrzestnym trasy, pięknie usytuowanej w sercu bułgarskiego pasma gór Pirin. Kilka tysięcy widzów przyjechało specjalnie, żeby zobaczyć włoskiego „enfant terrible” narciarstwa, który przez dekadę, na przełomie lat 80. i 90. dominował zarówno w pucharach, na Igrzyskach Olimpijskich, jak i w tabloidach. Kto żył w tamtych czasach, na pewno zapamiętał jego zwalistą sylwetkę i charakterystyczną opaskę na kruczoczarnych włosach. Dziś z pewnością nie pozwolono by mu na jazdę bez kasku. Choć kto to wie… Bułgaria potrafi nas zaskoczyć ułańską fantazją.

Słowiańska gościnność

Bułgaria to kraj słowiański i to można odczuć na każdym kroku. Choćby wszystko było zaplanowane ze szwajcarską precyzją, zawsze gdzieś wkradnie się element chaosu i improwizacji. Dzięki temu będziemy się tu czuć swobodnie, jak w domu, widząc jak obsługa wyciągu suszy przed swoim kantorkiem pęta kiełbasy, albo kolejka do wyciągu układa się w wieloczułkową ośmiornicę, zamiast eleganckiego węża.

Ale przed nami przerwa „techniczna” na wczesny lunch. Wzorem alpejskim, bułgarskie stoki to nie tylko nartostrady, lecz stoją przy nich gustowne drewniane karczmy, w których możemy uzupełnić stracone na nartach kalorie. Kartę dań otwierają bałkańskie hity z grillowanego mięsa doprawionego lutenicą (pikantną pastą z papryki i pomidorów), a dzieło wieńczy włoskie tiramisu. Już około południa sale się zapełniają. Jak widać nie tylko my staramy się zachować równowagę pomiędzy aktywnością na stoku i przy stole. Słowiańska gościnność Bułgarów jest legendarna. Trudno jest nie skusić się na syty obiad, zwłaszcza, że ceny, w porównaniu do polskich czy zachodnioeuropejskich, są naprawdę konkurencyjne.

Nartostrada do kurortu

Po obiedzie aż do 16:30 eksplorujemy kolejne stoki. Generalna refleksja jest zaskakująca. Nie ma wielkiej różnicy pomiędzy trasami czarnymi, a czerwonymi. Zarówno jedne, jak i drugie wymagają skupienia i pewnych kwalifikacji narciarskich. Za to zjazd nartostradą do miasteczka Bańsko, to długa i fascynująca przygoda. Z pięknymi widokami i naprawdę nietrudna. Po raz pierwszy żałuję, że nie jestem tu z moimi dziećmi. Z pewnością by im przypadły do gustu szerokie i niezbyt spadziste nartostrady, którymi można pędzić, od czasu do czasu wspierając grawitację mocnymi odepchnięciami kijków.

Nocne życie

Wieczorem idziemy na spacer po starym mieście. Okolice dolnej stacji gondolki, to królestwo dużych, renomowanych hoteli. Poniżej Hiltona zaczyna się jednak starsza część miasta. Bogato zdobione XIX-wieczne elewacje domów i kryte ceramiczną dachówką dachy pamiętają czasy, gdy Bańsko było jeszcze zaledwie zagubioną w górach mieściną. Dziś w większości zabytkowych domów usadowiły się restauracje i niezwykle tu popularne grill-bary. W pozostałych są sklepy z pamiątkami, w których królują drewniane deski do krojenia o fantazyjnych kształtach i prawosławne ikony.

Z każdych otwartych drzwi dobiega jednak tętniący rytm bałkańskiej muzyki. Zapada noc i czuć, że temperatura mocno poszła w dół. Dobrze, bo armatki śnieżne na stokach Todorki pracują zapewne pełną parą. Tego akurat nie widać, ale za to można dostrzec mocne światła ratraków pełznących po stokach uśpionych gór. Ktoś czuwa i pracuje nad jutrzejszym „sztruksem”. Zapowiada się kolejny świetny, narciarski dzień. 

fot: Sergiusz Pinkwart/Read&Fly Magazine

You may also like

Zostaw komentarz