Zbyt dużo jest już w Irlandii ruin – powiedział Arthur Butler, 24 Earl of Ormond i sprzedał należącą od 600 lat do rodziny posiadłość za symboliczne 50 funtów. Zamek w Kilkenny dostał w ten sposób kolejne życie, a my możliwość dotknięcia historii.
Na Szmaragdowej Wyspie nic nie jest proste, a historia relacji angielsko-irlandzkich jest szczególnie zagmatwana. Zamek w Kilkenny postawili Normanowie, którzy sto lat po podbiciu Anglii ruszyli na Zachód, by ogniem i mieczem zdobywać Irlandię. Przez kolejne dwa wieki bili się dalej – głównie między sobą, wyrywając sobie zdobyczne ziemie. Zamek w Kilkenny przechodził z rąk do rąk, aż do 1391 roku, gdy od angielskich monarchów odkupiła go rodzina Butlerów. Średniowieczne wieże wciąż stoją, co jest nieco zaskakujące, bo przez te sześć wieków koło fortuny wielokrotnie się obracało.
W XVII wieku zamek zdobywały wojska surowego purytanina Olivera Cromwella, a w latach ’20 ubiegłego wieku, szturmowali go irlandzcy patrioci, widząc w tych murach symbol angielskiej opresji. W sumie trudno się z tym nie zgodzić, bo Butlerowie bez wątpienia czuli się Anglikami, a z Irlandii jedynie czerpali zyski. I do Anglii wrócili, gdy Irlandia wybiła się na niepodległość. Posiadłość przez prawie trzydzieści lat niszczała. Przed ostatecznym upadkiem uchroniło ją utworzenie w 1967 roku fundacji, której za 50 funtów przekazał Zamek w Kilkenny ostatni prawny właściciel – sir Arthur Butler. Nie zrobił tego jednak z dobrego serca. Gdyby chciał utrzymać swoje irlandzkie włości, musiałby zapłacić gigantyczny podatek spadkowy. Tymczasem dochody Butlerów drastycznie obniżyły się, odkąd imperium brytyjskie rozpadło się na kawałki. Pokrewieństwo z rodziną królewską przestało przynosić zyski, przywileje, czy chociażby handlowe kontrakty.
Fortuna rodzinna opierała się na przywileju pobierania 10% zysku z handlu winem w stołecznym Dublinie. Gdy tego rodzaju zyski zostały arystokratom odebrane, tytuły i dziesiątki rozsianych po dawnych dominiach posiadłości, zaczęły ciążyć lordom, earlom i diukom. W latach sześćdziesiątych XX wieku zbyt świeża była jeszcze pamięć po „dawnych, dobrych czasach”. Panował strach przed lewicową rewolucją. Konserwatywny zwrot nastąpił dopiero w latach osiemdziesiątych. Dorosło wtedy już nowoczesne pokolenie arystokracji, która zaczęła z powodzeniem karierę w biznesie, sprytnie używając majątku i międzynarodowej sieci kontaktów.
Ale do tego czasu Zamek Kilkenny, już jako najwspanialsze miejskie muzeum, stał się jedną z najciekawszych irlandzkich galerii sztuki i świadectwem minionej epoki. Zdecydowanie warto przejść godzinną trasą zwiedzania z lokalnym przewodnikiem. Zwróci naszą uwagę na wyjątkowe „smaczki”. Takie jak wydobyte z bagien gigantyczne poroże irlandzkiego jelenia, żyjącego w epoce lodowcowej. Albo marmurowy stół, na którym wystawiano na widok publiczny trumny zmarłych arystokratów. Godna podziwu jest kolekcja obrazów rodziny Butlerów. W czasach świetności rodu pracowali dla nich tacy artyści, jak flamandzki geniusz Jan van Eyck. Niezwykle ciekawe są też meble i sprzęty będące na wyposażeniu XVIII-wiecznego domu szlacheckiego. Chociażby ozdobna, zamykana na kluczyk szkatułka na kosztowną herbatę. Stacjonarne szkło powiększające przydatne do lektury średniowiecznych manuskryptów, czy klawikord – wczesna odmiana fortepianu.
Zamek w Kilkenny to nie tylko mury i wnętrza, ale i ogromny teren parkowy, dostępny za darmo. Z placami zabaw i alejkami spacerowymi. Przed zamkiem rozkładają swoje kramiki lokalni rzemieślnicy. Cała przestrzeń pulsuje życiem. Dwa kroki dalej rozciąga się „średniowieczna mila” – kwartał miasta, wraz ze słynnym browarem, a nieco dalej średniowieczna katedra. Kwitnie tu mały biznes, a w kolorowych kamieniczkach znajdziemy sklepy, warsztaty i galerie. Kilkenny dostało kolejną szansę, by stać się najsympatyczniejszym irlandzkim miastem z ciekawą historią i dającą nadzieję przyszłością.