Wszyscy mnie dopytują, dlaczego wróciłem do Polski. Wrota australijskie rzeczywiście były dla mnie otwarte. Codziennie surfowałem – mówi Magdalenie Kuszewskiej surfer i filozof Adam Strybe.
Adam Strybe to pasjonat, twórca bloga i marki 3style4life oraz podcastu ABC Surfingu. Instruktor surfingu, kitesurfingu, windsurfingu. Pływał na Helu, na Sycylii i na Bali.
Surfing…. Sprawia, że chce mi się żyć. Pomógł mi odnaleźć sens życia.
Być na fali… To być na desce, po prostu płynąć. Tu bez nadinterpretacji.
Magdalena Kuszewska: Jesteś z wykształcenia filozofem. Zanim włączyłam
dyktafon, zaprezentowałeś mi pracę magisterską, którą napisałeś o…
filozofii windsurfingu. Pięknie nam się to klei z tematem, od którego
planuję zacząć. Czy zatem masz od początku osobistą filozofię pływania?
Adam Strybe: Myślę, że świadomość, o którą dopytujesz, pojawiła się u mnie
na etapie bycia nastolatkiem. Wcześniej podążałem po prostu śladami ojca,
który już w latach 80-tych uprawiał windsurfing z poznańską ekipą
znajomych. Jeździli nad pobliskie jeziora, na Pojezierze Drawskie i na
Półwysep Helski… Ja zacząłem przygodę na windzie, kiedy miałem 6
lat. Wsparciem był i wciąż jest dla mnie brat, o dziesięć lat starszy. On
prowadził kiedyś sklep ze sprzętem windsurfingowym, dzięki czemu miałem
możliwość pływać i rozwijać się, mając dostęp do najlepszych desek, żagli i
reszty osprzętu. Potem także, przez całe studia filozoficzne, pływałem na
windsurfingu. W okolicy 2000 roku pojawił się w Polsce kitesurfing i
wkrótce zacząłem pływać także na nim. Byłem przez pewien czas w Egipcie, gdzie zrobiłem międzynarodowe papiery instruktorskie i uczyłem kite’a w pierwszej polskiej bazie w El Gounie.
MK: Zaraz, zaraz, ale kiedy pojawił się w Twoim życiu surfing?
AS: Tuż po skończeniu studiów, w 2011 roku, poleciałem na Fuertaventurę, na
trzymiesięczne praktyki. Pracowałem tam, pływałem na windsurfingu każdego
dnia. Któregoś razu pojechaliśmy ze znajomymi na zachodnią stronę wyspy. I tam po
raz pierwszy spróbowałem surfingu, od podstaw, razem z grupą, na dużych
piankowych deskach. Zrobiłem to z pokory do oceanu. Ze świadomością, że moja
wiedza i doświadczenie z windsurfingu czy kitesurfingu nie są wystarczające, aby uważać się od razu za surfera, uważać, że już wszystko wiem. Nie mogę powiedzieć, że od razu przepadłem, gdyż była i wciąż jest to (długa!) droga. Wtedy było to
przełomem i powodem, dla którego rok później, wracając na Kanary na dłużej,
pierwszego dnia kupiłem deskę. Szlifowałem swoje umiejętności, ale jeszcze
windsurfing był u mnie wciąż na pierwszym miejscu…
MK: Jesteś filozofem; czy to znaczy, że pływasz bardziej świadomie, uważnie?
Czym stała się dla Ciebie filozofia surfingu?
AS: Kiedy tak rozmawiamy, mam pewność, że ten rodzaj świadomości czy
uważności jest mi bliski. Chociaż, co istotne, nie czuję się DO KOŃCA
filozofem; jedynie skończyłem studia magisterskie w tym kierunku. Prowadzę
blog pod nazwą 3style4life, podobny profil mam na mediach
społecznościowych, na Facebooku i Instagramie. Nagrywam autorskie podcasty: ABC Surfingu. To wszystko ma wspólny mianownik: życiowa zajawka, jaką stał się dla mnie surfing, to także umiejętność spontanicznych decyzji i zachowań przenoszona na inne obszary życia. Jestem na tyle do tego przyzwyczajony, że nieplanowane akcje i
zwariowane pomysły są dla mnie normalnością. Potrafię dostosować się do różnych, nie zawsze zaplanowanych i przewidzianych okoliczności, tak jak każdy doświadczony surfer robi to na falach. Idziesz na wodę, oczywiście masz już w głowie pewien plan lub jego zarys, ale kiedy akurat nie ma odpowiednich fal, to ten plan zmieniasz.
Spontanicznie, idąc na żywioł. Zmieniasz kierunek, miejsce, spot.
Adaptujesz się do warunków, które zastajesz i szukasz nowych
rozwiązań. Spontanicznie. Na freestyle’u. Natomiast dobrze mieć doświadczenie różnych sportów wodnych. Dla mnie choćby lata pływania na windsurfingu, który daje opanowanie i pozwala wyczuć falę, przydają się bardzo także w surfingu.
MK: Wiem, że wciąż pracujesz nad sobą. Ważny jest dla Ciebie rozwój
osobisty, nie tylko progres na wodzie.
AS: Za mną kilka terapii, które okazały się pomocne, rozwojowe. Na pewno
dzięki nim zyskałem wyższą samoświadomość, co przydaje się w różnych
warunkach. Mam poczucie, że mnie ta wodna pasja bardzo ukierunkowała w
życiu. Nie chcę tylko leżeć na kanapie, myśląc o niebieskich migdałach;
wolę działać, spełniać się, czasem improwizować, a czasem podążać wedle
planu. A surfing pomógł mi w rozwiązywaniu wielu życiowych problemów. Chociaż,
zamiast filozofować o surfingu, ja raczej wolę mówić, że przy jego pomocy
spełniam marzenia…
MK: Rozmawiamy w Poznaniu, w Twoim domu. Czuć tutaj na każdym kroku
pozytywny surferski wajb. Deski surferskie, surf skates, obrazy, gadżety,
mapy. Dużo podróżujesz, żyjesz wedle swoich zasad.
AS: Mam kilkanaście desek surfingowych, dbam o nie, tak jak inni ludzie np.
o rośliny w domu 😉 Kilka z nich powstało na zamówienie (wcześniejszych
właścicieli), są to tak zwane customy. W tym roku spełniłem marzenie i
zamówiłem dla siebie dwie deski „na wymiar”. Teraz czekam na trzecią, do której sam przykładałem rękę przy laminacji, za co jestem wdzięczny i z czego jestem dumny. Nawet jak mieszkałem w Australii, zawsze miałem deski starannie ułożone: finy, woski,
wszystko przed każdą sesją zrobione tak, jak należy. Pasja to także obowiązki, ale raczej te przyjemne! Staram się realizować moje zajawki surfingowo – podróżnicze, kiedyś bez większych ograniczeń, ale teraz, mając zobowiązania w życiu prywatnym i pracę, nie mogę już jechać na każdą prognozę na Bałtyk, jak kiedyś. Planowanie szybkiego wypadu za granicę też wymaga czasem lekkiej gimnastyki, jednak pasja pomaga znaleźć rozwiązania, bez dwóch zdań !
MK: Jesteś w tym autentyczny. Wiele osób marzy, aby rzucić wszystko i
polecieć na Bali. Ty tak kilka lat temu po prostu zrobiłeś.
AS: Na Bali znalazłem się dość nieoczekiwanie, kiedy w Polsce akurat
zakończyłem długi związek. Potrzebowałem się na nowo odnaleźć. Kupiłem
bilet w jedną stronę. Był 2015 rok. Siedziałem tam w sumie przez dwa
miesiące, przez pewien czas z kumplem. Najpierw zwiedzaliśmy wyspę,
skakaliśmy z klifów do wody, surfowaliśmy, imprezowaliśmy. Potem już
sam zamieszkałem w hostelu, żyłem uporządkowanym rytmem. Owsianka na śniadanie, o 5 rano pływanie, superkaloryczny shake, a potem
przerwa godzinna na drzemkę w hamaku i znowu na wodę… Można
powiedzieć, że była to niezła harówka, a nie taki luźny wyjazd na Bali (śmiech). Nie pracowałem wtedy, zagrałem va bank; w Polsce jeszcze wziąłem kredyt,
aby móc zrealizować to marzenie. Z Bali poleciałem spontanicznie,
praktycznie bez przygotowania, do Australii, gdzie było na tyle drogo, że
musiałem podjąć jakąkolwiek pracę. W sylwestra 2015/2016 cieszyłem się jak dziecko, że biegając po klubie jako pomoc kelnerów, wszedłem w Nowy Rok z pierwszymi dolarami w rękach. Później, po nie tak krótkich poszukiwaniach, udało mi się „złapać
fuchę” u Polaka, z którym się na tyle fajnie zgadaliśmy, że mamy stały kontakt do dziś. Nic nie spada mi z nieba, wbrew temu, co niektórzy sądzą, patrząc po moich zdjęciach czy relacjach w internecie. Wykonując pracę w ogrodach czy roznosząc ulotki miałem taki trening, że po dniu w terenie marzyłem tylko o wieczornej regeneracji. Bywało, że aby odłożyć pieniądze, pracowałem po siedem dni w tygodniu, tak jak
kiedyś na Helu, jako instruktor. Teraz też łączę zajawki z pracą, jako technik naprawiający czy instalujący maszyny do automatyki przemysłowej w logistyce. Jeżdżę po Europie, a jak mam szansę pojechać choćby na jeden dzień na superpływanie, robię to. W 2023 roku, w sierpniu, przejechałem 550km w jedną stronę, aby spędzić jeden dzień na oceanie, zrobić dwie sesje i wrócić po sześciu godzinach drogi do domu. Następnego dnia szedłem na godzinę 8 do pracy, mając w perspektywie kolejne sześć dni pracy.
MK: Wróćmy jeszcze na chwilę do Twojego pobytu w Australii. Sporo tam
surfowałeś.
AS: Po dwóch miesiącach na Bali skończyły mi się pieniądze; nie bardzo
wiedziałem, co powinienem dalej robić. Miałem jeszcze kredyt
niespłacony. Kilka lat wcześniej powołałem 3style4life, założyłem konto na YouTube i
zacząłem nagrywać filmiki, z plaży, ze spotów, opowiadać o surfingu,
rozmawiać z innymi surferami, ale też mówić o życiu w podróży… Będąc już w
Australii, dostałem się do college’u i pogłębiałem swoją wiedzę z
zakresu marketingu. Znowu freestyle’owo połączyłem pasję podróżowania z
surfingiem; dałem zaprojektować logo, zamówiłem koszulki z moim hasłem i w
różnych formach czy z inną nazwą, rozwijam to cały czas.
MK: Opowiesz, czym dla Ciebie jest 3style4life?
AS: 3style4life mówi o adaptowaniu się do życia, do nowych wyzwań, do warunków.
Podkreśla wartości intuicji, uważności i podążanie za swoimi potrzebami. W
opisie 3style4life mam hasło: „Live your life”. Tak to widzę, tak to czuję.
I dalej: „Don’t spend too much thinking” itd. Co istotne, w moich spontanicznych podróżach – w tym tej australijskiej, gdzie najpierw poleciałem w sumie sam i bez planu, wylądowałem w święta Bożego Narodzenia i spędziłem czas z australijską rodziną, a później trafiłem nieoczekiwanie do przyjaciół w Sydney – spotykam wielu ludzi
dobrej woli, bez dwóch zdań. Jestem urodzonym szczęściarzem! Czuję wielką wdzięczność. Najpierw miałem tylko 3-miesięczną turystyczną wizę w Australii, ale
znajomi załatwili mi malowanie czyjegoś mieszkania i inne prace, abym mógł
dorobić na dalsze podróże oraz na powrót do domu. Potem wróciłem na Bali, gdzie
po raz pierwszy w życiu złapałem „tubę” (to tzw. święty graal surfingu), czyli
wpłynąłem w tunel, który tworzy się przy załamującej się w odpowiedni
sposób fali. To był, pamiętam do tej pory, kwiecień 2016 r. Moje marzenie
wreszcie spełniło się. Tuba! I pomyśleć, że niewiele wcześniej sam byłem
jeszcze Januszem surfingu.
MK: Co masz na myśli?
AS: Nie wiedziałem, którą falę wybrać, jak się odnaleźć na wodzie, mimo że
dzięki doświadczeniom z windem czy kitem nie miałem problemów z równowagą. Jednak ważne jest, aby dać sobie prawo do przyznania się do tego, że
nie idzie ci tak, jak chcesz. Każdy, kto zaczyna pływać, jest Januszem
/Grażyną surfingu (uśmiech). Tego etapu praktycznie nie da się ominąć.
Można się zawsze łudzić i oszukiwać, ale to potem jest kulą u nogi w rozwoju
umiejętności – udowadnianie sobie, że samemu, bez instruktora, da
się nauczyć jeździć na nartach. Tylko jakim kosztem?
MK: Liczy się zajawka.
AS: I ciężka praca na wodzie oraz poza nią. Z czasem, kiedy coraz więcej
pływasz, już wiesz, jak złapać falę, łapiesz wyczucie. Zaczynasz rozumieć, w
jaki sposób oraz gdzie załamuje się fala, do której warto płynąć. Bez tego
pływa się niejako po omacku.
MK: Choć natura, w tym morze czy ocean, bywają nieprzewidywalne…
AS: Nie idzie mi najgorzej w tym przewidywaniu. Jestem z siebie zadowolony,
w miarę. Czuję się „opływany”. Po pierwszym powrocie długie miesiące przepracowałem w roli instruktora surf, kite i wind na naszym Półwyspie, aby pospłacać zadłużenia. Gdy po trzech latach wróciłem już na dobre z Australii, po krótkim czasie poleciałem do Portugalii. Byłem także pływać na Teneryfie. Ciężko było usiedzieć w domu, bez fal.
MK: Nie chciałeś osiąść w Australii?
AS: Wszyscy mnie dopytują, dlaczego wróciłem do Polski. Wrota australijskie
rzeczywiście były dla mnie już otwarte, mam tam przyjaciela, wielu
znajomych, w sumie dobrze mi było. Codziennie surfowałem. Potem zacząłem
się uczyć w college’u, dzięki czemu załatwiłem sobie wizę studencką i
pozwolenie na pracę. A dlaczego wróciłem? Trochę z samotności. Daleko do
domu, do bliskich, nie ten związek, nie ten krąg kulturowy… Na Gwiazdkę w
2017 roku odwiedziła mnie mama z ciocią. Akurat gościłem też kumpla. W
nowy rok, o poranku, 1 stycznia 2018, spontanicznie polecieliśmy we czwórkę
do Nowej Zelandii. My z kumplem, równolatkiem, do tego moja mama z ciocią,
czyli dziewczyny w wieku 60+. Objechaliśmy we czwórkę Nową Zelandię w tydzień! Tam też oczywiście surfowałem. Piękny czas… Freestyle jest ważny, cały czas o tym mówię. Ja
mam to po mamie. Do Polski wróciłem w 2019 roku.
MK: Podróżujesz, na co dzień szerzysz wiedzę i zajawkę surfingową. Lubisz
łączyć i wspierać ludzi, którzy pływają.
AS: W tym surfingowym obszarze wszystko robię samodzielnie. Myślę, że tutaj
przydaje się moje doświadczenie marketingowe. Nie zatrudniam nikogo, sam
prowadzę podcasty, montuję je, piszę posty, robię relacje, ostatnio na żywo
z portugalskiego Nazare w dzień z dużymi falami. Tam znów motywacja
kolegi i wsparcie mojej dziewczyny okazały się nieocenione; sam bym tego nie
zrobił! Pokazuję innym, że jeśli się bardzo chce, to naprawdę można wiele
osiągnąć. A później znajdują się różne drogi, możliwości i życzliwi ludzie.
Tak to działa, przynajmniej w moim przypadku.
MK: Także na wodzie?
AS: Ważne jest pozbywanie się ograniczeń w swojej głowie,
wiara w siebie. Ja na pewno zmieniłem się i wiele zrozumiałem, głównie dzięki
pobytowi w Australii. Teraz bardziej doceniam Polskę i Polaków. Wiem, że
jako społeczeństwo jesteśmy zaradni, dzielni, pracowici. Pomogło mi
spojrzenie z innej, dalekiej perspektywy, przez co lepiej poznałem sam siebie… Chętnie odkrywam różne ludzkie historie; czytam, rozwijam
się, poznaję inne kultury i zwyczaje. Ale, jak każdy szanujący się filozof,
oczywiście wiem, że nic nie wiem (uśmiech).
MK: Ciekawi mnie, jak się zmieniło Twoje podejście do surfowania, na przestrzeni
lat?
AS: Jestem wciąż zwariowany na punkcie mojej pasji, nie chciałbym stracić
tego ducha. Szukam chętnie desek dla siebie, nie tylko krótkich; część
zamawiam u zaprzyjaźnionych szejperów. Pracuję w firmie zazwyczaj od godziny 6 do 14, w takiej branży, gdzie najczęściej nie ma standardowych godzin zatrudnienia, bo wszystko zależy od projektu. W lipcu pracowałem w okolicach Łodzi. Dzięki temu raz przejechałem po pracy autem 380 km na Falezę, aby sobie popływać, aż do zmroku. Potem jeszcze skoczyłem na chwilę do przyjaciół na kemping, do Chałup, no i ruszyłem z powrotem. O 6 rano znowu byłem w magazynie, pomagając kolegom w ciężkiej pracy. Czy czułem zmęczenie? Nie, bo robiłem to, co uwielbiam, w co wierzę, co wpływa na mój poziom energii i zadowolenia z życia. A wierzę w surfing. Czuję to, rozumiem i chcę pływać i działać, jak najdłużej mi się uda.