Patrycja, Dagmara, Urszula. Córka, mama, babcia. Trzy pokolenia kobiet, które ramię w ramię kultywują działalność „Żeglarza” w Jastarni. To jedyne na Półwyspie Helskim kino, studyjne. Ze skrzypiącymi fotelami, z morską bryzą i z duszą. Nic dziwnego, że to jedno z ukochanych miejsc surferów – o tym niezwykłym miejscu na Helu pisze Magdalena Kuszewska, redaktor prowadząca projekt NA FALI.
Ostatni weekend kwietnia tego roku. Jastarnia. Sobotni wieczór. W holu kina „Żeglarz” zbiera się coraz więcej osób. Turyści, instruktorzy z surf- szkółek, którzy właśnie odpalają sezon treningowy na wodzie, poza tym kinomaniacy, przyjaciele i znajomi dzielnych szefowych „Żeglarza”.
A gdzie sceny kite?
W specjalnej ankiecie, którą Patrycja Blindow przeprowadziła na social mediach wśród widzów, kilka tygodni wcześniej, wyszło, że film „Heaven in Hell” to strzał w dziesiątkę. Idealny na start nowego sezonu 2023 roku. I teraz tym filmem inaugurujemy trzydziesty drugi już (dla pań Blindow) sezon kina „Żeglarz”, które działa od wiosny do jesieni. Akcja filmowego erotyku, z udziałem aktorów: Magdy Boczarskiej, Simone Susiny i Janusza Chabiora, dzieje się oczywiście na Półwyspie Helskim, a istotnymi elementami są sceny z kitesurfingiem i skydivingiem w tle. Film kręcony był tutaj zaledwie przed rokiem, a premierę ogólnopolską miał w lutym 2023 r. Przed i po projekcji filmu toczy się spotkanie z twórcami „Heaven in Hell”, którzy prywatne chwile uwielbiają spędzać właśnie na Półwyspie: z reżyserem Tomaszem Mandesem, producentką Ewą Lewandowską. Zjawia się tutaj także kitesurfer, skydiver i kaskader Adam Świerczyński. Widzowie reagują żywiołowo na film, który, jak przyznaje Patrycja, „nie byłby wcale jej pierwszym wyborem, gdyby nie sceny z kitesrufingiem i specjalne miejsce akcji”. „Zaraz, zaraz, a gdzie w tym filmie były sceny kite?”, żartuje tuż po emisji Eryk, instruktor kitesurfingu, surfingu i widnsurfingu. Cała sala wybucha śmiechem, włącznie z reżyserem. W tym kinie jest przestrzeń na luz, na żart, na otwartość i na potrzebną krytykę. Rozmawiamy więc także przy okazji o fenomenie włoskiego kochanka, o realizowaniu fantazji i o skoku ze spadochronem, który odważnie wykonała na Helu, specjalnie do filmu, Magda Boczarska (bez zastępstwa). Wcześniej Simone Susina chwalił w kilku wywiadach talent polskich kitesurferów (w tym Adama Świerczyńskiego), którzy pomagali mu w konkretnych ujęciach na wodzie.
Wolność na pokładzie
Takie energia spotkania, a przede wszystkim uśmiech, beztroska i swoboda, to w „Żeglarzu” norma. Codzienność, za którą wszyscy miłośnicy jastarnickiego kina (w tym autorka tego tekstu) tęsknią przez całą zimę.
Bez surferów, przyznaje z kolei Patrycja, to kino nie istniałoby w tak piękny, wolnościowy sposób.
Na rozmowę umawiamy się w niedzielę, tuż po hucznym wieczornym starcie sezonu. Siadamy na fotelach, na dworze, tuż przy ścianie kina. Co chwilę ktoś tutaj przychodzi, wita się, zagaduje. „Żeglarz” jest oczkiem w głowie Patrycji, jej mamy i babci; wcześniej należał do dziadka Bogdana, zmarłego ponad dwadzieścia lat temu. Wciąż wspomina się go z podziwem. Pasjonat kina, wielki promotor wartościowych filmów. Teraz to one, trzy pokolenia kobiet, sterujące „Żeglarzem”, stanowią fenomen na co najmniej skalę europejską.
Kilka lat temu, kiedy media zaczęły się nimi tak bardzo interesować (przyjechały różne telewizje, poważni dziennikarze najważniejszych tytułów prasowych i internetowych), we trzy dziwiły się: ale co w tym jest niezwykłego? Prowadzimy kino po swojemu i dbamy o widzów, mamy misję i tyle.
Teraz mówią o sobie „trzy baby na pokładzie”. Wśród marynarzy, na statkach, przez setki lat obowiązywało powiedzenie, że „baba na pokładzie przynosi pecha”, ale one zastrzegają: „My to mamy szczęście! I do ludzi, i do kina”. Trudno się z nimi nie zgodzić.
Nowe pokolenie
Choć nie zawsze bywa beztrosko i wyłącznie kolorowo. Jako szefowe kina studyjnego mierzą się na co dzień z wieloma problemami, m.in. technicznymi, finansowymi. Przydałoby się ogrzewanie, aby kino mogło działać cały rok. To wielkie marzenie także sporej części widzów, którzy potrafią w środku zimy przyjechać pod nieczynne kino i zrobić sobie zdjęcie ze słynnym już na całą okolicę neonem „Żeglarza”.
Latem kino konkuruje z licznymi atrakcjami, w tym z dwiema niezwykłymi plażami, nad zatoką i nad morzem. Ale magia miejsca sprowadza na szczęście wciąż nowe pokolenia widzów; dawniej bywali regularnie tacy wybitni artyści, jak: Gustaw Holoubek z żoną Magdą Zawadzką, Piotr Fronczewski, Grażyna Szapołowska. Obecnie wpada nowe pokolenie artystów, najczęściej prywatnie. Patrycja nie przechwala się tym w mediach, woli uszanować ich prywatność.
Dagmara wspomina, jak w 1991 roku wystartował ich pierwszy „rodzinny” sezon w kinie „Żeglarz”. Tego lata zobaczyła, jak w kolejce po bilet ustawiają się panowie Zapasiewicz, Holoubek, Fronczewski. Ekstraklasa polskiego aktorstwa. Przez kilka lat nie ośmieliła się do nich nawet podejść i poprosić o autograf. Dziś na ścianach kina wiszą honorowo oprawione piękne dedykacje od artystów, specjalnie dla nich. A Magda Zawadzka nadal zjawia się w „Żeglarzu” na seansach. Przyjeżdża każdego roku. Poświęciła temu kinu akapit w swojej książce pt. „Moje szczęśliwe wyspy”. Napisała, że „kocha kino Żeglarz”.
Patrycja przyznaje, że jeśli chodziłoby tylko o finanse, to powinny sprzedać kino, kupić za to mieszkanie na Półwyspie i mieć święty spokój. Ale takiego akurat świętego spokoju żadna z nich nie chce!
Surf-wieczory
– Bez „Żeglarza” nie wyobrażamy sobie życia – deklarują Urszula, Dagmara i Patrycja. Choć zdarza im się mieć odmienne wizje i drzeć koty, choćby w obszarze repertuaru czy innych wydarzeń towarzyszące (koncerty, festiwale, spotkania autorskie i inne), to tutaj akurat są nadzwyczaj zgodne.
– Jak to się stało, że surferski klimat stał się filarem tożsamości „Żeglarza”? – dopytuję Patrycji, kiedy tak siedzimy w niedzielne popołudnie, w słońcu.
– Wszystko zaczęło się w 2014 roku, kiedy w kinie działo się niedobrze, mówiąc wprost: brakowało nam i widzów, i pieniędzy. Powoli przejmowałam stery. Moja mama podjęła decyzję, że wyjedzie do pracy w Holandii, także latem, aby zarobić. Ja dumałam nad tym, w jaki sposób wskrzesić „Żeglarza”, ściągnąć więcej widzów, odnaleźć się w nowej rzeczywistości.
– Co było wtedy dla Was największą przeszkodą? – zastanawiam się.
– Piractwo, szerzące się w internecie, powstawanie multipleksów, dostępność filmów w sieci. Poznawałam branżę powoli, ale od środka. Na pomysł zorganizowania pierwszego surf- wieczoru, teraz jednej z naszych flagowych imprez, nie wpadłam sama. Jak zawsze możemy liczyć na dobrych ludzi wokół „Żeglarza”. Nasz przyjaciel Paweł, windsurfer, który teraz mieszka na Rodos, miał z kolei przyjaciela Mateusza. To on wymyślił, żeby zrobić pokaz filmu Andre Paskowskiego o windsurfingu, w pierwszą rocznicę śmierci legendarnego surfera. I Paweł osobiście chodził z rolkami biletów papierowych po kempingach, i sprzedawał je, zachęcając ludzi do odwiedzin jedynego studyjnego kina na Półwyspie. Pojawiło się też wtedy wsparcie szefów sklepu „Hydrosfera” (podarowali nam świetne gadżety na losowanie, m.in. poncha surferskie, wtedy jeszcze mało znane). Na ten pierwszy wieczorny pokaz zjechali ludzie z całego Półwyspu. Następnego dnia musieliśmy zrobić kolejny surferski wieczór w „Żeglarzu”. Po to, aby się wszyscy pomieścili.
– Szok? – dopytuję z uśmiechem.
– I niedowierzanie (śmiech). Pierwszy surferski wieczór odbył się w sezonie 2014 roku. Wtedy jeszcze nie było szans na regularny cykl, jak teraz, bo istniało wciąż za mało filmów o tej tematyce, dostępnych dla nas. Przy projekcji pojawiły się oczywiście problemy techniczne, ale nikt się tym nie przejął. Z roku na roku wpadało do nas, także na inne filmy, coraz więcej surferów, widnsurferów, kitesurferów. Wieczorki w trochę mniejszej skali odbywały się we współpracy ze szkółką Nakajta.pl. Ale w obecnej formie znane są od 2018 roku, od kiedy przy ulicy Błękitnej w Jastarni pojawił się food truck „Hello Mister”, powadzony przez Alę i Grzesia. Oni ofiarowali nam vouchery i wsparcie, wtedy zaczęliśmy robić wieczory surferskie regularnie. Pomogli mi wskrzesić wieczorki surferskie na dobre.
Smagany wiatrem
Od kilku sezonów to każdy czwartek jest przeznaczony na surferskie wieczory. Najlepszy dzień, bo mało się wtedy dzieje w Jastarni, no i to jeszcze nie jest weekend. Patrycja opowiada:
– Startujemy o godzinie 21, oczywiście zawsze przydarza się obsuwa, bo trzeba jeszcze kupić ciasto, piwko, pogadać. Zjeżdżają surferzy, instruktorzy z całego Półwyspu, tworzą się spotkania środowiskowe. Jakiś czas temu dołączył Paweł, szef firmy Baltica, która stała się naszym flagowym partnerem. To oni byli z nami przed medialnym szałem wokół „Żeglarza”. A teraz w ogóle mamy sporo partnerów, np. losujemy karnety na Salt Wave Festival, vouchery na masaż w Salt Water Physio Spot i śniadania w Mahalo oraz czy obiad w GastroStacji. Wspierają nas firmy z fantastyczną biżuterią surferską: By Kumejka, Tutku, itp. – dodaje.
Tak. To surferska publika przywróciła także życie w „Żeglarzu”…Trudno sobie teraz wyobrazić jego działalność bez tych czwartków. Bywa, że na jeden wieczorek przychodzi po 150 osób. Kino ma 180 miejsc, a kiedyś naraz zjawiło się… 240 widzów.
– Podczas gdy ludzie się zbierają, drzwi na salę zawsze są otwarte, można nawet w środku kina poczuć nadmorską bryzę. Jest wakacyjny, luźny klimat. Widzowie żartują, opowiadają sobie dzień, nawiązują kontakty i relacje. Pełna chillerka, jak to mówimy. Istotną rolę w budowaniu klimatu odgrywa także sam budynek, smagany wiatrem już od stu lat, w biało- niebieskich kolorach… Niewiarygodnie jest obserwować, jakie piękne rzeczy się tutaj dzieją, już przecież nie tylko w czwartki. Latem działamy dzień w dzień – mówi kiniarka.
Autentyczność „Żeglarza”, brak chłodnego biznesplanu, intuicja w doborze wydarzeń, skrzypiące fotele, a przede wszystkim one: trzy pokolenia kobiet z misją, to przyciąga kolejnych fanów kina. I jest bardzo tożsame z klimatem surferskim, pełnym wolności, hippisowskiego ducha.
– Na pewno wokół kina stworzyła się duża, fantastyczna społeczność z całej Polski, a nawet spoza granic – przyznaje Patrycja. – Taka, która rzeczywiście jest sobie życzliwa, przyjazna. Kiedy przyjeżdżają kolejne osoby, u progu nowego sezonu, zawsze przybijamy piątki i wpadamy sobie w ramiona. Jeśli słyszę od kogoś, że czuje się u nas swojsko albo jak w domu, czuję lekkość i radość. Szczerze? Nie wyobrażam już sobie „Żeglarza” bez surferskich imprez i przede wszystkim bez tej publiczności z wyblakłymi od słońca włosami i nieschodzącym z twarzy uśmiechem.
fot: Kino Żeglarz