Strona główna » Ola Skowron: Surferzy stają się niewolnikami pasji

Ola Skowron: Surferzy stają się niewolnikami pasji

Magdalena Kuszewska
11 minuty czytania

Czekam na to, co przyniesie wszechświat. Nie tylko w fotografowaniu surferów, łapiących falę. Podobnie odbieram różne sytuacje w życiu. Patrzę, co się dzieje i albo naciskam migawkę, albo odpuszczam – mówi fotografka art surf, Ola Skowron, działająca jako PAPAYAGENT FOTO. 

Rozmawiała: Magdalena Kuszewska/ Zdjęcia: Ola Skowron

Być na fali to…   mieć ten moment szczęścia, w którym albo spadasz w dół, albo suniesz po gładkiej tafli i czekasz na kolejną falę. 

Surfing to dla mnie…. uzależnienie i wolność w jednym. 

Magdalena Kuszewska: Poznałam Cię wiosną rok temu, na surf campie w Peniche. Stałaś na plaży z aparatem, robiłaś nam zdjęcia. Jak to wszystko się u Ciebie zaczęło? 

Ola Skowron: I z Portugalią, i z fotografią, niemal w tym samym momencie. Jeszcze osiem lat temu mieszkałam w Polsce i nie miałam nawet pomysłu, aby pojechać do Portugalii na wakacje, a co dopiero, aby tam zamieszkać. Kiedy związałam się z moim partnerem Marcinem, dość szybko zaproponował mi przeprowadzkę do Portugalii, bo to był jego wymarzony kraj do zamieszkania. Pomyślałam: „Ryzyk, fizyk, w razie czego zawsze mogę wrócić. Jadę!”. Spakowaliśmy się w trzy dni, w pośpiechu. Marcin pierwszy wyruszył do Portugalii, autem pełnym naszych rzeczy; ja doleciałam samolotem, do Lizbony. Tam mnie odebrał i pojechaliśmy razem kilkadziesiąt kilometrów na północ.

Prosto na portugalskie wybrzeże, w okolice kultowego surferskiego Peniche. 

Wciąż pamiętam, jak podjechaliśmy pod nasz wynajęty domek, który znajdował się na wysokim klifie, nieopodal oceanu. Wyszłam z samochodu z szeroko otwartymi oczami. Nie mogłam ogarnąć potęgi oceanu, to mnie rozłożyło na łopatki. Odtąd chodziłam nad ocean kilka razy dziennie. W maju minęło siedem lat, od kiedy się przeprowadziliśmy. Stan zauroczenia trwa nadal. Chciałabym tutaj zostać na zawsze… 

To wtedy postanowiłaś zatrzymać piękno oceanu, wyrazić emocje przez fotografie?

Przypadek. Rozpakowywałam po przeprowadzce bagaże i natknęłam się na karton z zapomnianym aparatem fotograficznym, należącym do Marcina. Chwyciłam za ten aparat, nie mając pojęcia o fotografii. Nie wiedziałam nawet, co to jest przesłona, umiałam jedynie włączyć i wyłączyć sprzęt: on/off. 

Zaczęłam biegać nad ocean z aparatem, nie rozstawałam się ani z jednym, ani z drugim… Przepadłam. A Marcin kupił mi wkrótce nowoczesny, profesjonalny aparat. 

Co się znajduje na Twoich pierwszych portugalskich zdjęciach?

Fale. Próbowałam odtworzyć piękno oceanu, które wcześniej podziwiałam na zdjęciach innych autorów, zawsze miałam wtedy ciary. Spędzałam godziny nad oceanem, robiąc zdjęcia falom. Na naszej plaży, blisko domu, spotykałam mało surferów; to jeden z najbardziej niebezpiecznych spotów. Nawet profesjonalni surferzy łamali tam obojczyki. 

Gdzie to jest dokładnie?

Nie mogę wymienić nazwy tego spotu; lokalni surferzy nie chcą, aby miejsce stało się popularne i w rozmowach zawsze o to proszą. 

Właśnie, surferzy. Kiedy zaczęłaś robić im zdjęcia?

Z biegiem czasu, stopniowo. Nie jestem surferką, ale fotografowanie trochę mnie uzależniło! Ciekawe, że czuję energię surferów, ich miłość do fal. Praca fotografa polega na obserwowaniu. Jeśli masz okazję stać nad oceanem i obserwować czyjąś pasję, zmieniającą się w zatracenie, to sama przepadasz… 

Mnie w surfingu pociąga wolność. A Ciebie? 

Z mojego punktu widzenia surfing to jednak uzależnienie. Obserwuję, jak surferzy stają się niewolnikami swojej pasji! Myślę, że właśnie dlatego nie pływam na desce. Gdybym weszła w to na sto procent, jak ludzie, których codziennie spotykam, to nie znalazłabym już czasu na ukochaną fotografię. 

Nie wierzę, że ktoś może być niezdolny do surfingu. Nawet przy niedociągnięciach czy gorszej sprawności. Surfing jest dla każdego, jeśli tylko tego bardzo chce i odpowiednio trenuje. 

Ciekawe, czego nauczył Cię surfing w wymiarze życiowym, uniwersalnym? 

(milczenie)… Trudne pytanie. Bo uczy mnie wielu rzeczy. A propos stania godzinami nad oceanem: czasem z kimś siedzę przy plaży, pijemy kawkę, lecz nagle dostrzegam surfera, który pływa w sposób oryginalny i potem znowu cierpliwie czeka na falę. Siedzę jak urzeczona. Już rozumiem, o co chodzi surferom. Kiedy na wodzie panują kiepskie warunki, nie lubię robić zdjęć, nawet tym bardzo dobrym surferom. Ale jak się pojawi dobry warun i ktoś pięknie pływa- nie chodzi o technikę, tylko o energię, ruch, ekspresję- to ja natychmiast wracam do domu! Biorę aparat i lecę z powrotem nad ocean. Kawa już nie ma znaczenia. Zdarzyło się tak wiele razy. Tym samym odpowiem na Twoje pytanie. Fotografując, nie wiem, co się wydarzy. W każdej chwili warunki mogą się zmienić. Surferzy, pływając, też nie mają pojęcia, co będzie dalej. Surfing więc uczy mnie, że pewnym rzeczom trzeba się poddać, bo nie mamy na nie wpływu. Mimo że może bardzo chcemy mieć… Nie można być pewnym, czy coś potoczy się tak, czy inaczej. Czekam więc na to, co przyniesie wszechświat. Nie tylko w fotografowaniu. Podobnie odbieram różne sytuacje w życiu. Patrzę, co się dzieje i albo naciskam migawkę, robiąc zdjęcie, albo odpuszczam. Nie planuję. Jestem tu i teraz. 

Uważność. To opowieść o tym. 

Absolutnie. Nie ma nawet przestrzeni na nic innego. Jak stoję z aparatem, zajęta łapaniem momentów, myślę tylko o tym. Zawsze wyławiam wzrokiem jednego surfera, nieznajomego lub znajomego (to nie ma znaczenia), i fotografuję go. To musi być ktoś, kto mnie urzeknie stylem bycia, pływania. Czasami ktoś dostrzega, że robię mu zdjęcia, więc mnie zagaduje, wychodząc z wody. Najczęściej pada pytanie: „Złapałaś to?”. Chodzi o tę jedną, idealną falę. Niektórzy proszą, aby wysłać im zdjęcia na pamiątkę, choć część przychodzi ze swoimi fotografami. Ale ja zwykle wybieram spoty, na których jest garstka lokalesów i w ogóle mało ludzi. Portugalczycy zwykle proszą: „Jeśli będziesz gdzieś publikować te zdjęcia, to nigdy nie oznaczaj, na jakim spocie to zrobiłaś”. Spotykam też często surferów z Niemiec, z Austrii i z USA. Oni przyjeżdżają specjalnie na fale. 

Ale nie jestem fotografką, która czyha na najbardziej techniczne pływanie. Skupiam się na niszowym art. surfingu, to mnie pociąga. Zależy mi, aby przekazać na zdjęciu ruch, który coś oznacza, symbolizuje, a nie tylko pokaz technicznych umiejętności surfera. 

Robisz też sesje skaterskie, indywidualne, modowe i natury. 

Ludzie się zgłaszają głównie przez mój Instagram, gdzie podaję też numer tel.; piszą, że widzieli moje zdjęcia i chcieliby mieć podobne. Zawsze nalegam na krótkie choćby spotkanie wcześniej, chodzi o wypicie tej symbolicznej kawy. Po to, aby się poznać i zobaczyć, bo wtedy sesja wyjdzie nam znacznie lepiej i naturalniej. Jestem w stanie stworzyć pomysł pod konkretną osobę, zawsze w zgodzie ze sobą. To istotne. Pewnych rzeczy już nie zrobię, jeśli nie będą w moim stylu. Teraz słucham przede wszystkim siebie. I czuję spokój. 

Powiesz, co Cię szczególnie ujmuje w Portugalii, po siedmiu latach od przeprowadzki? 

Ludzie. Mimo że to niewielki kraj, zawsze znajdziesz kawałek przestrzeni, wśród natury, gdzie jesteś całkiem sama. A nawet jeśli tam kogoś napotkasz, to uśmiechniecie się do siebie. 

Kiedy Marcin przywiózł mnie tu pierwszy raz, pod nasz wynajmowany dom, pod drzwiami stały trzy osiemdziesięcioletnie staruszki, które natychmiast mnie wyściskały i wycałowały. Nadawały wyłącznie po portugalsku, ale ich serdeczność zapamiętam na całe życie. Zrozumiałam tylko, że mam używać kremu z filtrem, bo moja cera jest biała (śmiech). 

Podoba mi się niezmiennie tutejszy luz! Siedem lat temu, na moją pierwszą wizytę do supermarketu, uczesałam się starannie i podmalowałam oko. Niepotrzebnie. Nikt tutaj nikogo nie ocenia. Teraz chodzę w podartej koszulce, bo od rana do nocy podlewam sąsiadom, którzy wyjechali, wielkie pole. Japonki to jedyny obowiązujący styl obuwia. No, czasem trampki. Włosy mamy potargane wiatrem, a cery muśnięte słońcem. Uwielbiam ten stan.

 

Ja też! A spot? Na którym masz szansę na najciekawsze zdjęcia?

Supertubos. Ten ze słynnymi falami w kształcie „beczki”. Nie dla amatorów, choć nie lubię tego słowa i nie mam na myśli nic negatywnego. Chodzi o to, że każdy surfer podchodzi do fal Supertubos z szacunkiem. Wiele osób obawia się tych fal. Niektórzy patrzą z przerażeniem i fascynacją. Chcieliby, aby ocean stał się ich przyjacielem, ale on czasami solidnie sponiewiera… Tutaj bywa wyjątkowo nieprzewidywalnie: beczka z fal może połamać i deskę, i żebra! Obserwując miesiącami surferów, zauważyłam, że ci, którzy są osadzeni sami ze sobą i czują się pewnie w życiu, mniej stresująco podchodzą do surfowania. Tych zaś, co mają problemy czy duży stres na co dzień, łatwiej rozpoznać. Są nerwowi, inaczej wchodzą do oceanu i paddlują na wodzie. Zdarzają się też surferzy z wielkim ego, co bywa niebezpieczne. 

Lubię obserwować, jak zachowują się surferzy, zanim wejdą na wodę, a także jak z niej schodzą. Czy sprawdzają, czy ktoś ich obserwuje? Czują się lepsi od innych? Jak się komunikują z kolegami, z przechodniami? Ciekawe. 

Dziękuję Ci za rozmowę, która, choć o fotografii, dotyka także psychologii surfingu. 

To miłe. Obiecaj, że jak przylecisz do Portugalii, to usiądziemy sobie na lokalnym spocie, nad oceanem, i pogadamy o tym, co widzimy.

Masz moje słowo, Ola!

You may also like

Zostaw komentarz