Czwarte co do wielkości miasto Turcji ma problem z wymyśleniem się na nowo i przyciągnięciem turystów. Bursa ma ciekawą historię, zabytki, patronat UNESCO i największą w Turcji stację narciarską. Tylko mało kto o niej wie. Co poszło nie tak?
Największy problem, który ma Bursa, nazywa się Stambuł. Prawie siedemnastomilionowa metropolia, którą oddzielają zaledwie dwie godziny drogi, mogłaby przyćmić każde miasto. W Polsce podobny kłopot z własną, atrakcyjną tożsamością ma Radom, a nawet do pewnego stopnia Łódź. Wielka Warszawa jest za blisko.
Bursa robi sporo, by jak najlepiej się zaprezentować. Liczba ludności – ponad trzy i pół miliona, stawia ją w rzędzie największych miast regionu. Dla Turków jest też tym, czym Gniezno dla Polaków – pierwszą stolicą, w której znajdują się otoczone ogromnym szacunkiem groby dwóch osmańskich sułtanów. Ale nawet w XIV wieku wszyscy zdawali sobie sprawę z tego, że Bursa to tylko etap przejściowy, bo celem muzułmańskich wojowników było zdobycie Konstantynopola i uczynienie z największego miasta ówczesnej Europy, stolicy swojego świata. Swój cel osiągnęli w 1453 roku. I wówczas dwa ośrodki władzy sułtana – Bursa i Edrine (Adrianopol), straciły na znaczeniu. Od tego momentu liczył się tylko Stambuł.
I tak jest do dzisiaj. Bursa położenia geograficznego nie zmieni, ale stara się wyciągnąć jak najwięcej korzyści z tego co ma. A jakie ma atuty?
Jedwabny szlak
Karawany z Chin ciągnęły przez tysiąc lat do Konstantynopola, a później – Stambułu. Cesarze bizantyjscy rozsmakowali się w kosztownych jedwabiach. Ich gust i garderobę przejęli tureccy sułtani. Ale dwór w Stambule był trendsetterem dla całego regionu. Polska szlachta też chętnie kupowała od Turków tkaniny, które przybywały na grzbietach wielbłądów przez całą Azję. A gdy sprytni Turcy wykradli z Państwa Środka tajemnicę produkcji jedwabnych nici, to właśnie w okolicach Bursy posadzono drzewa morwy i zaprzęgnięto do pracy jedwabniki. Do dziś Bursa jest centrum przemysłu włókienniczego, a na bazarze wokół słynnego XIV-wiecznego Wielkiego Meczetu Sułtana Bayezida, niemal w każdym kramie można kupić jedwabne i kaszmirowe chusty – podstawowe kobiece nakrycie głowy w całym muzułmańskim świecie. Sporym wzięciem cieszą się też męskie czapki wzorowane na dawnych wojskowych nakryciach głowy – pamiątka po stepowych jeźdźcach, którzy podbili Anatolię.
W czasach przed globalizacją handlu, to był prawdziwy as pik – bezsprzeczny atut, pozwalający konkurować nawet ze Stambułem. To dlatego miasto rozrastało się i bogaciło. Ale dziś kontenerowce z tanimi towarami z Dalekiego Wschodu płyną prosto do tureckich portów. Popyt na szlachetne i drogie rękodzieło znacząco się skurczył. Bursa ucieka do przodu. Rozszerza asortyment. Niczym drugi Dubaj, staje się centrum handlu złotem i otwiera dziesiątki gabinetów lekarskich, gdzie znajdują pracę absolwenci tutejszego Uniwersytetu Medycznego. Operacje plastyczne, chirurgia, czy dentystyka to dziś coraz większy rynek na świecie, a tureckie kliniki cieszą się zasłużoną sławą i zdobywają coraz więcej klientów z Europy, Stanów Zjednoczonych i Kanady.
Kurort narciarski
To, że niecałą godzinę od centrum Bursy można pojeździć na nartach, czy snowboardzie, poza Turcją nie jest jeszcze wiedzą powszechną. A i Turcy mają do sportów zimowych u siebie podejście ambiwalentne. To, co chyba najbardziej pasuje to nazwa resortu – Uludağ (wymawia się „ułuda”). Na papierze wszystko wygląda świetnie. 28 kilometrów tras i 25 wyciągów, które z wysokości 1781 wynoszą narciarzy i spacerowiczów na imponujące 2543 m n.p.m. – to wyżej niż najwyższy szczyt Polski, Rysy. Na podobnej wysokości jest położonych wiele kurortów alpejskich. Ale na tym podobieństwa się kończą. Trasy są niemożliwie zatłoczone, a ich dośnieżenie pozostawia wiele do życzenia.
Koszt wypożyczenia kompletu buty+narty+kijki to w przeliczeniu na złotówki 260 PLN dziennie. Całodniowy karnet na najtańsze wyciągi orczykowe – 75 PLN. Ale już przy mocno wysłużonych wyciągach krzesełkowych, trzeba sięgnąć do kieszeni dużo głębiej. Kolejki gondolowe są za to tak oblegane, jak wagonik na Kasprowy Wierch w drugiej połowie lat osiemdziesiątych. To wszystko oczywiście, w większości miejsc na świecie oznaczałoby ogromny sukces i impuls do rozwijania całego resortu. Tymczasem Uludağ wygląda jakby się zatrzymało w rozwoju trzydzieści lat temu. Infrastruktura hotelowa i restauracyjna ewidentnie jest z innej epoki. Na rynek wewnętrzny to aż nadto. Nie ma w Turcji dużej konkurencji jeśli chodzi o resorty narciarskie. Ale jeżeli Bursa myśli o tym, by Uludağ było jej wizytówką, która przyciągnie zagranicznych turystów, to dużego sukcesu nie wróżę.
Wioska UNESCO
W górskiej dolinie nieopodal tras narciarskich leży kolejny z brylantów Bursy – wioska Cumalıkızık, która od 2014 roku jest na liście światowego dziedzictwa UNESCO. Już wcześniej była ulubionym miejscem na weekendowe wypady dla klasy średniej z miasta. Założona w XIV wieku przez pierwszą falę tureckiego osadnictwa w tym regionie, do dzisiaj zachowała unikalną siatkę ulic i stare domy. Przywodzi na myśl nasz Kazimierz nad Wisłą, i spełnia podobną rolę.
Choć jednak trudno porównywać miasteczko z cukierkowym ryneczkiem, masą hoteli i dobrych restauracji, z rozsypującą się wioską, w której lokalsi próbują związać koniec z końcem i żyć swoim życiem, ignorując spacerujące im pod oknami tłumy turystów.
Problematyczna chwała
Bursa mogłaby przyciągać do pobliskiego Izniku ogromne rzesze pielgrzymów z krajów chrześcijańskich. Bo to miejsce jest faktycznym miejscem, w którym narodził się zinstytucjonalizowany Kościół. Problem w tym, że odbyło się to w czasach, które dzisiejsza Turcja najchętniej by ignorowała. Tymczasem Iznik, czyli bizantyjska Nicea, była miastem, w którym odbyły się dwa, kluczowe dla chrześcijaństwa sobory. Pierwszy, w 325 roku, pod przewodnictwem samego cesarza Konstantyna, zdecydował o tym, które Ewangelie uznać za kanoniczne, a które odrzucić. Przyjął też zasadę określania święta Wielkanocy i skodyfikował zasady religii, która już wkrótce miała zostać głównym wyznaniem Cesarstwa Rzymskiego.
Drugi sobór w Nicei odbył się w 787 roku i miał także przełomowe znaczenie. Odrzucono na nim koncepcję ikonoklazmu. A mówiąc po ludzku, ustalono że nie jest grzechem rzeźbienie i malowanie postaci ludzi i zwierząt. Można też modlić się przed ikonami, które w schematyczny sposób przedstawiają Chrystusa i postaci świętych. Choć sobór odbył się w azjatyckiej części Bizancjum, to uznaje się go za powszechny, bo chrześcijaństwo podzieliło się dopiero w XI wieku. Gdyby nie decyzje tego soboru, nie wiadomo jak potoczyłyby się dalsze losy europejskiej kultury. Całkiem możliwe, że tak jak w sztuce Islamu, pozostałyby jedynie motywy floralne i geometryczne.
Mogłaby Bursa stać się ogromnym ośrodkiem turystycznym, gdyby nie odcinała się od dziedzictwa bizantyjskiego. Ale to chyba nie jest możliwe. A trend jest dokładnie odwrotny. Koncepcja świeckiego państwa, przedstawiona przez twórcę współczesnej Turcji – Kemala Mustafę Attatürka, w ostatnich latach uległa odwróceniu. Czego najlepszym dowodem jest ponowne otwarcie meczetu w największej świątyni wschodniego chrześcijaństwa – Hagia Sophia w Stambule. Póki co wydaje się, że najchętniej promowanym towarem eksportowym i dumą regionu jest regionalna potrawa – Döner Iskander, smaczne mięso z rusztu podawane z grillowanymi warzywami i polane hojnie klarowanym masłem.
Bursa jest miastem nowoczesnym, choć było zawsze nieco bardziej konserwatywne niż pobliski Stambuł. Włodarze szczerze chcieliby widzieć tu turystyczny hub, a nie tylko przedmieścia największej metropolii nad Bosforem. Trudno to jednak osiągnąć adresując ofertę na rynek wewnętrzny. A nie zapowiada się nic takiego, co ten fakt miałoby zmienić.