Na mistrzowskim poziomie najważniejsza staje się często psychika, bo umiejętności bywają wyrównane… Raz, po moim nieudanym starcie, mama poprosiła: „Karola, tylko nie rezygnuj z surfingu!” – opowiada Karolina Marczak: surferka, dwukrotna Mistrzyni Polski, jedna z najskromniejszych i najbardziej uśmiechniętych zawodniczek.
Magdalena Kuszewska: Bycie na fali to…?
Karolina Marczak: Wolność. Spontaniczność. Dla mnie bycie na fali łączy się oczywiście z surfingiem. Czyli ze szczęściem.
Surfing…
Kiedyś był zajawką, teraz jest sposobem na życie.
U Ciebie wszystko zaczęło się od filmu animowanego, „Na fali”, w którym pingwin Maverick marzy o wygraniu mistrzostw świata w surfingu, prawda?
Warto dodać, że byłam wtedy w przedszkolu, ale już mi się to surfowanie na ekranie spodobało. Przez kolejne lata miałam je widać z tyłu głowy. Zawsze ciągnęło mnie do sportów, które nie były uważane za zbyt „dziewczęce”. Jeździłam z kolegami na deskorolce, na snowboardzie. Rodzice na szczęście pozwalali mi spróbować wszystkiego, o czym zamarzyłam. Kiedy byłam w szkole podstawowej, polecieliśmy do Turcji. Tata kupił mi deskę, bodyboard, którą położył na płytkiej wodzie. Stałam na tej desce, a on przyczepił do niej sznurek i mnie ciągnął. Do tej pory pamiętam upadek. Bolało. Jako dziecko grałam w piłkę nożną, marzyłam, aby zostać piłkarką. Sporo trenowałam na basenie, spróbowałam też windsurfingu. To wszystko z pewnością wpłynęło na to, że pokochałam surfing.
Podobno udało Ci się od razu złapać pierwszą falę i utrzymać się na niej.
Miałam 17 lat, były wakacje, a my przyjechaliśmy na camping do Jastarni. Akurat odbywał się surf piknik. Zapisaliśmy się razem z moim bratem ciotecznym na testy z deską, ale okazało się, że zostało już tylko jedno wolne miejsce. Brat mi je odstąpił.
W ten sposób miał wpływ na przyszłe losy Mistrzyni Polski.
Kiedy złapałam tę pierwszą falę, od razu się „zajawiłam”. Tak, tak to wtedy określiłam. Po wakacjach tata więc stwierdził, że na ferie zimowe powinniśmy pojechać na Fuertaventurę, bo to Hawaje Europy. Wcześniej, w pierwszym tygodniu ferii, miałam zaplanowany snowboard z koleżankami, a potem właśnie surfing na Kanarach.
Dzień przed rozpoczęciem ferii skręciłam kostkę na schodach. Nazajutrz nie mogłam nałożyć buta, tak spuchła mi noga. Snowboard musieliśmy odwołać. Po tygodniu osobiście zdjęłam z nogi gips. Byłam zdesperowana. OK, o ile góry mogłam odłożyć, o tyle surfingu już nie. Polecieliśmy, mimo że ledwo chodziłam, na Fuertę. Najpierw próbowałam pływać bez instruktora, ale o mało co nie utonęłam na czterometrowych falach i spocie, na którym nie powinnam się znaleźć. Dziś mam inną świadomość niż wtedy i zakazałabym każdej początkującej osobie wchodzenia do wody w takich warunkach.
Jak to się stało, że z zajawki surfing stał się Twoim zawodem i największym życiowym wyzwaniem?
Uwielbiam rywalizację, więc zaczęłam startować od początku, nawet kiedy nie miałam jeszcze zbyt dużych umiejętności. Kilka lat temu w surfingu w Polsce było niewiele dziewczyn, co pomagało. Jeździłam na surf campy: najpierw jako uczestniczka, teraz oczywiście jako instruktorka.
To Jędrzej, shaper Polvo Surfboards, obecnie przyjaciel rodziny, był tym, który we mnie uwierzył. Dał mi do testowania piękne, porządne deski. Wtedy akurat pływałam na jakiejś rozwalonej, kupionej w internecie. Kiedy Jędrzej zobaczył, jak walczę z determinacją na falach, zagadnął mnie i mojego tatę, oferując pomoc. Dzięki deskom od niego zrobiłam spory progres.
A to, ile ja poznałam dzięki surfingowi dobrych, pomocnych ludzi, jest osobną historią. Zwłaszcza że, mimo wielu sprzyjających mi osób, miewam często pecha. I nie kryję swoich emocji. Kilka razy przed ważnymi startami skręciłam nogę, zerwałam więzadła w stopie itp. Raz zostałam uderzona na wodzie przez inną surferkę jej deską, a potem się okazało, że mój nadgarstek pękł.
Ostro!
W kwietniu tego roku znalazłam się na wyczekanych mistrzostwach World Surf League w Portugalii. Kiedy wyszłam z wody po starcie, nie mogłam opanować emocji: złości, smutku. Od kilku dni mierzyłam się z wielkim bólem barku, który już wcześniej też mi dokuczał. Zrobił się stan zapalny, ale nie chciałam rezygnować z treningów. W efekcie ten start mi się nie udał, a mnie na każdych zawodach zależy; każdy start jest ważny i chcę dobrze wypaść. Tutaj poszło źle. To był jeden z moich celów, tak jak kiedyś zdobycie Mistrzostwa Polski czy potem wejście do reprezentacji Polski w surfingu.
Często ludzie, którzy nigdy nie pływali, uważają, że surfowanie to dyscyplina bezstresowa, miła i przyjemna. I że to są ciągłe wakacje! Nieraz słyszę pytania typu: „Ale jakie ty możesz mieć zmartwienia?!”.
O tym opowiadało mi sporo surferów. Na przykład, jak ktoś ma blond włosy, opaloną twarz, wysmaganą wiatrem i pływa sobie często za granicą, nie jest brany zbyt serio.
Zapewniam, że też mam różne zmartwienia; niestety często doznaję kontuzji. To także w kontekście pecha, o którym wspomniałam… Wiem, że moje życie z zewnątrz wygląda kolorowo, ale surfing to sport, który polega na dużej presji i ryzyku. Pochodzę z Lublina, tam mieszka cała moja rodzina. Ja studiuję na AWF w Warszawie, często wyjeżdżam trenować do Portugalii, gdzie z kolei mieszka mój trener. Za każdym razem mierzę się z tęsknotą, czasem z samotnością. Sama muszę zorganizować sobie życie w każdym nowym miejscu, tak, aby uwzględnić treningi, odżywianie, wysypianie się, fizjoterapię itd. Nie narzekam, bo jestem szczęśliwa, że mogę surfować, ale pokazuję, jak to z mojej strony wygląda.
A co jest dla Ciebie największym wyzwaniem podczas wyjazdów?
Umiejętne połączenie treningu ze zdrowym odżywianiem. Niby prosta rzecz, ale dla mnie wciąż wymagająca, trudna. Muszę zapewnić organizmowi odpowiednią ilość jedzenia, bo dziennie spalam dużo kalorii, kiedy jestem w wodzie. Surferzy są postrzegani jako osoby zdrowe, „wege”, świadome. Nieraz aż mi głupio, że ja się w to nie wpisuję tak, jak należy. Bywam powodem żartów kolegów, zresztą sama lubię z siebie się pośmiać. Ja, kiedy dostaję do wyboru zdrowy bowl albo czekoladę, zawsze wybiorę to drugie. Mam pokusy!
To jest ludzkie. Rano pływasz na czczo?
Kiedy mam sesję o wschodzie słońca, potrafię wyskoczyć na tzw. głodniaka, ewentualnie zjadam banana. Kiedy wracam, szykuję sobie pełnowartościowe śniadanie. Pamiętam także o tym, aby spać odpowiednią ilość godzin. Kiedy jestem w Portugalii, bo tam trenuję najczęściej, całe życie podporządkowuję surfingowi i sprawom wokół niego. Nie zwiedzam, niezbyt często wychodzę ze znajomymi. Potrafię mieć po dwie, trzy sesje dziennie i…padam.
Wiem, że powinnam się przeprowadzić za granicę, aby mieć lepszy dostęp do oceanu, jednak na razie kończę studia w Warszawie i to jest niemożliwe.
Kto pomaga Ci w organizowaniu surferskiego życia, w wyjazdach na zawody?
Przede wszystkim rodzice, bez których nic by się nie udało, ale też moi przyjaciele, znajomi, bliscy. Kiedy coś mi nie wychodzi, czuję odpowiedzialność nie tylko za siebie, ale i za nich, za poświęcony mi czas, pieniądze.
Co jest jeszcze istotne przy uprawianiu surfingu na takim poziomie jak Ty?
Motoryka. Sprawność całego ciała. Dbam o to, aby na co dzień być w ruchu, także jak jestem w Warszawie czy w Lublinie. Codziennie coś robię; pilates albo joga, albo crossfit, rozciąganie albo bieganie. Ale z bieganiem muszę być ostrożna, bo mogę rozwalić sobie kolana. Najbezpieczniejszy dla mnie jest basen, ryzyko kontuzji ograniczone do minimum.
Jak często startujesz w zawodach?
Ostatnio jest ich coraz więcej, więc co najmniej kilka razy do roku. W Polsce zawody odbywają się zawsze latem, na Helu. Poza tym zaczęłam starty w WSL, co było moim marzeniem.
A propos „farta”: w 2022 roku poleciałam na moje pierwsze zawody WSL, na Azory, prosto z Portugalii, gdzie trenowałam. Razem ze mną wybrali się tam bliscy, cała ekipa. Mimo zapowiedzianego okna pogodowego zawody się nie odbyły. Fale miały po kilka metrów, dzień w dzień. W efekcie zjechaliśmy całą wyspę wzdłuż i wszerz. Jako turyści.
Co wtedy czułaś, jakie emocje?
Frustrację. Ale równocześnie… radość i ulgę. Pamiętam, że organizatorzy najpierw jednak spróbowali rozegrać te zawody. Kazali zawodnikom jeździć na line up skuterami. Stałam na brzegu, patrzyłam na kilkumetrowe fale i czułam, że to nie skończy się dobrze. Kiedy wysłano pierwszy skuter z kierowcą i zawodnikiem, skuter się wywrócił. Wszyscy wpadli do wody. Zrezygnowano z zawodów. Wiem, że taki start musiałabym zrobić wbrew sobie, więc mimo że byliśmy już na miejscu, kosztowało nas to wiele czasu i energii, i wydaliśmy na podróż sporo pieniędzy, nie byłam wkurzona. Jakieś doświadczenia też wtedy zebrałam…
Mieszkasz w stolicy. Ile dni przerwy od pływania powoduje u Ciebie spadek formy?
Powyżej tygodnia robi się już nieciekawie. Wracam nad ocean i potem potrzebuję czterech dni na rozpływanie.
W marcu zdobyłaś drugie miejsce w międzynarodowych zawodach Cold Waves by Porsche, we Władysławowie.
Postanowiłam wziąć udział w zawodach, na które przylatują zawodnicy z całego świata; mieliśmy tam dwie osoby nawet z dalekiej Australii, poza tym z Francji, Hiszpanii itd. Zawody rozegrały się na wysokim poziomie, wszystko odbyło się profesjonalnie.
Ciekawe, jak pływa Ci się zimą w Bałtyku?
Dopiero w tym roku spróbowałam surfingu przy minusowej temperaturze!
Akurat padał śnieg, była zawieja. To powoduje oczywiście dodatkowe trudności, ale i nową dawkę adrenaliny. Pływałam z ekipą znajomych; mieliśmy jednego szalonego tygodnia po dwie sesje dziennie. W zachowaniu ciepła pomogła mi nowa pianka Rip Curl. Zaliczaliśmy wschody słońca w Chałupach i Władysławowie. Towarzyszył nam padający śnieg, fale, wiatr, to było bardzo ciekawe doświadczenie! Choć oczywiście momentami niebezpieczne i ryzykowne. Kolega rozwalił sobie piszczel, pływając.
Opowiadałaś o różnorodnych emocjach, które Ci towarzyszą. Rozważałaś współpracę z psychologiem sportu, jak np. Iga Świątek, która nie tylko tego nie kryje, ale wręcz się tym chwali?
Na mistrzowskim poziomie najważniejsza staje się często psychika, bo umiejętności bywają wyrównane… Raz, po moim nieudanym starcie, kiedy było mi bardzo przykro, mama poprosiła: „Karola, tylko nie rezygnuj z surfingu!”. Zmotywowała mnie do tego, aby wreszcie znaleźć specjalistkę: psychologa sportu. I wiesz co? To jest game changer!
Super, że o tym mówisz. Doceniam.
Po raz pierwszy publicznie opowiadam o tym, jak bardzo skorzystałam z pomocy psychologa sportu. To ważny temat i należy go poruszać. Poza szkoleniem umiejętności i trików istotna jest praca nad sobą zawodników. W polskim sporcie wciąż brakuje takiego przekazu.
Wiem, że rozmawiasz też o podejściu do surfowania z kursantami. Jesteś twarzą szkoły Fun Surf, latem uczysz na Półwyspie.
Mimo że parę innych szkółek zapraszało mnie do współpracy, pozostaję wierna Fun Surfowi, bo oni jako pierwsi mi zaufali. Właściciel tej szkółki też pochodzi z Lublina. W wakacje rzeczywiście szkolę, głównie w Chałupach, na kempingu Polaris, ale przemieszczam się rowerem na różne spoty.
Twoje rady dla tych, którzy chcą spróbować surfingu nad Bałtykiem?
Na początek dobra wiadomość: jeśli chodzi o początkujących, to na Bałtyku szkoli się super, jeśli oczywiści jest warun, a z tym bywa różnie. W ubiegłe lato niemal cały sierpień nie było fal, więc ja zaczęłam „parawaning”, co normalnie by się nie zdarzyło. Nie cierpię leżeć bezczynnie na plaży (śmiech).
Kolejna rzecz, nieco kontrowersyjna. Część surf- instruktorów to są windsurferzy i kitesurferzy, którzy nie mają niestety wiele wspólnego z surfingiem. Tymczasem już na poziomie techniki, choćby wstawania z deski, można nauczyć kogoś błędów technicznych. Nie chcę się wymądrzać, ale jednak technika i bezpieczeństwo to dla mnie priorytet. Po porządnej rozgrzewce, na samym początku, wchodzę do wody bez deski, tak, aby czuć grunt pod nogami i w pełni móc skupić się tylko na kursancie.
Na koniec powiedz, poproszę, jaki jest Twój najważniejszy cel w surfingu?
Wystąpienie na igrzyskach olimpijskich. To długa droga, ale zrobię wszystko, aby się udało…
Rozmawiała: Magdalena Kuszewska, redaktor prowadząca projekt „Na Fali”