– Raz w Portugalii szalał wiatr i były ponad 4-metrowe fale, więc nikt nie odważył się wejść do wody. Byłem przez dwa tygodnie jedyną osobą, która pływała. Codziennie obserwowało mnie ze sto osób. Podchodzili i upewniali się, czy naprawdę czekam na falę tyle czasu? – opowiada Mikołaj Jaworski: surfer, windsurfer, zawodowy żeglarz: w latach 2006-2016 reprezentant kraju, Mistrz Polski i Europy, a także maratończyk, Ironman.
Rozmawiała: Magdalena Kuszewska, Redaktor Prowadząca NA FALI
Magdalena Kuszewska: Surfing to dla mnie…
Mikołaj Jaworski: Wszystko.
Windsurfing to…
Moja druga wielka przyjemność, po surfingu.
Być na fali oznacza…
Iść do przodu.
Zimą rok temu towarzyszyłam Tobie i kilku innym surferom w Waszym pływaniu o 5 nad ranem. Widziałam, jak walczysz z zimnem, z falami i z żywiołem. W skupieniu, ale z uśmiechem. Jak z mistrzowskiego poziomu w żeglarstwie przerzuciłeś się na windsurfing, a potem na surfing?
W żeglarstwie osiągnąłem tyle, ile mogłem. Skończyłem z tym, jak miałem 18 lat. Potem zacząłem przygodę z windsurfingiem. Okazało się, że najlepsze warunki w Polsce panują właśnie zimą. Oswajałem się z wiatrem, chłodem i lodowatymi falami. Pianki zimowe wtedy jeszcze były grube i niewygodne, co się na szczęście bardzo zmieniło od kilku sezonów. W 2019 roku zacząłem surfować i kiedy miałem już ciepłą piankę, w zimie nie było z tym żadnych problemów.
Wróćmy na chwilę do windsurfingu. Co Cię w nim ujęło?
W żeglarstwie panuje znacznie większa dyscyplina, choćby wtedy, kiedy trenujesz czy jesteś w kadrze. A tu nagle poczułem wolność. Na „windzie” pływasz wtedy, kiedy chcesz i gdzie chcesz, i z kim chcesz. Jak masz własny sprzęt, sam wybierasz akwen. Robisz w wodzie to, na co masz ochotę. Ujęła mnie więc wolność, której nie miałem w żeglarstwie. Pływałem sobie po morzu albo zatoce, wychodziłem na brzeg, jadłem rybę i ruszałem dalej. Przy okazji chciałbym podkreślić ważną rzecz. W Polsce mamy jedne z najlepszych w Europie warunków, jeśli chodzi o windsurfing i kitesurfing.
Mam wrażenie, że o tym się nie mówi wiele.
Do Polski przyjechali niedawno znajomi prokitesurferzy. Kiedy zobaczyli nasz Półwysep Helski, gdzie możesz pływać wszędzie na odcinku ok. 34 km, byli zdumieni. Powiedzieli, że takich warunków nie ma chyba nigdzie na świecie. Fenomen. Warto wspomnieć tutaj także o Rewie, którą cechują podobne warunki, jak na Półwyspie, tyle że jest mniejsza. Tam wiatr potrafi wiać aż 80 km na godzinę. Chłopaki na kite- czy windsurfingu robią niezłe rekordy w szybkości.
Ale jednak zrezygnowałeś z windsurfingu, aby surfować.
W windsurfingu fajny sprzęt jest drogi. Moi kumple kupują sprzęt pochodzący np. z roku 2000, znacznie mniej wygodny i cięższy niż ten współczesny, bo na nowy nie zawsze ich stać. Deska, maszt, bom, żagiel. Sporo tego. A w surfingu możesz mieć za to aż siedem desek, jak ja teraz. Ale oczywiście finanse to nie był jedyny powód. Koledzy w kadrze, windsurferzy, w wolnym czasie brali surf- deski i szli na wodę. Taka dodatkowa przyjemność w wolnej chwili. Już wtedy spodobała mi się ta zajawka.
Gdzie i kiedy pierwszy raz wskoczyłeś na deskę do surfingu?
W październiku 2019 roku. Pamiętam dwumetrowe fale na Bałtyku. Moi znajomi mnie ze sobą zabrali i powiedzieli, że mam pływać na białej fali, przy brzegu. Wkrótce uznali, że lepiej, abym jednak dołączył do nich na duże fale. Złapałem pierwsza falę, poczułem ekscytację. Po moich doświadczeniach z żeglarstwem czy windsurfingiem nie boję się ani zimnej wody, ani szybkości, ani ryzyka. Ile razy odpłynęła ode mnie deska albo żagiel, to nawet nie zliczę… Kiedyś wracałem na brzeg z pozostałą częścią sprzętu do windsurfingu, przyczepioną do stopy, wpław, przez godzinę. Pod wiatr, kraulem.
A wracasz czasem na windsurfing?
Często jest tak, że aby robić coś naprawdę dobrze, lepiej wybrać, jedno albo drugie. U mnie powoli zaczął zwyciężać surfing, ale raz po raz zdarza mi się wrócić do windsurfingu. Mam dużo przemyśleń o każdej z dyscyplin, z którą byłem czy jestem blisko.
Dlaczego, Twoim zdaniem, surfing staje się obecnie tak popularny?
Moja dziewczyna, Sama, wybrała się niedawno do jednej z hiszpańskich sieciówek i tam znalazła całą kolekcję ubrań z motywem surfingu. Każdy już u nas wie, czym jest ta dyscyplina. Wiele osób chce żyć tak, jak surferzy: podróżować, siedzieć często na plaży i w morzu czy oceanie, mieć luźny styl. Ja uważam, że zawsze chodzi o tzw. wajb, który trudno wyjaśnić. Surfing to jest specjalny wajb… Ale z historii tej dyscypliny wiem, że kiedyś surferzy byli traktowani jak dziwacy. „Jeździli na jakichś kawałkach drewna, taplali się w wodzie, czekali na falę, i po co?”.
Większość surferów zawsze wybiera kierunek podróży pod kątem warunków do pływania. Ty też?
Oczywiście. Jestem w tej grupie. Jeśli wybieram się na wakacje czy planuję zwiedzanie miasta, to sprawdzam, czy można tam surfować. Ostatnio rozmawialiśmy z kolegami, gdzie każdy z nas chciałby mieszkać. Ja powiedziałem, że niespecjalnie ważny jest dla mnie jakiś konkretny kraj. Liczy się tylko to, aby być blisko spotu. Najlepiej nad oceanem. Moja dziewczyna pracuje w Norwegii i regularnie do niej jeżdżę. Na szczęście mogę tam także surfować.
Często latasz do Portugalii.
Najbardziej lubię pływać w Ericeirze. Peniche oczywiście, jako mekka i miejsce legendarnych fal Supertubos (nazwa spotu surfingowego, jednego z najważniejszych w Europie) znajduje się na mojej liście, ale to ghost town. Wolę mieszkać gdzie indziej, a tam jeździć „na fale”. Moi znajomi, którzy pływają w Peniche, partnerki mają już w Ericeirze… (śmiech). Oczywiście, kultowe jest też Nazare, miejsce największych fal na świecie. Bardzo lubię tam bywać.
Właśnie, wywołałeś Supertubos. Jesteś ich fanem.
To niebezpieczne fale, nieraz liczące do 5 metrów. Będąc na spocie, widziałem każdego dnia ambulans, który przyjeżdżał na sygnale. Ktoś się zranił, ktoś złamał rękę, a najczęściej przydarza się uszkodzenie kręgosłupa.
Mam cel: pływać na stojąco w „tubie”. Jestem na dobrej drodze. Tam bardzo ważna staje się szybkość i czas, sprawność całego ciała. I chodzi o to, żeby się za szybko nie zmęczyć w wodzie. Trzeba mierzyć siły na zamiary.
Pamiętam, jak raz przyszła bardzo duża fala, większa niż wszystkie inne. Odpuściłem, bo nie miałem odwagi na nią wskoczyć. Jeden z prosurferów, Hawajczyk, finalista ważnych zawodów, zaryzykował. I to był błąd. Niestety, upadł, złamał sobie kręg. Leżał w szpitalu przez dwa miesiące. Czasem, jak pływam na Supertubos, zastanawiam się, czy nie zginę.
Jak skomentujesz fakt, że czasem lokalni surferzy nie wpuszczają na spoty przyjezdnych?
Na to szkoda mojej energii; bardziej skupiam się na myśleniu o tym, co ważne. Ale faktycznie tzw. lokalizm jest obecny w wielu miejscach, na przykład na Wyspach Kanaryjskich. Zdarza się, że nawet surferki się gdzieś pobiją, nie wspominając o mężczyznach. Na całym świecie są takie miejsca, gdzie zostajesz wyproszony z wody tylko dlatego, że nie wychowałeś się w danym rejonie… Raz byłem na zatoce, za granicą, na spocie wielkim jak stadion piłkarski. Mimo że na wodzie znajdowało się tylko kilka osób surfujących, a ja trzymałem się z daleka, ktoś podszedł do mnie i powiedział, że muszę wyjść z wody.
Na jednej z portugalskich plaż byłeś wyjątkowo zawzięty, aby złapać fale.
Południe Portugalii. Szalał wiatr i były ponad 4-metrowe fale, czasem dochodzące nawet do 6-7 metrów… Nikt nie odważył się wejść do wody. Przez dwa tygodnie byłem jedyną osobą, która pływała w tych warunkach. Codziennie obserwowało mnie ze sto osób, w tym turyści z kamperów, którzy zaparkowali nad oceanem. Podchodzili i upewniali się, czy na naprawdę czekam na falę tyle czasu?! Jeden Niemiec siedział w kamperze z aparatem i obserwował mnie przez 1,5 godziny. Wyłącznie po to, aby zrobić mi to ujęcie, kiedy już złapałem tę jedną, idealną falę. Gdybym popełnił błąd, nie dałbym rady wrócić po kolejną, bo to tak męczące. Podszedł, gdy wyszedłem z wody. Rozmawialiśmy długo. Mam to zdjęcie, wysłał mi je na whatsapp.
Co Cię tak nakręca?
Cel, aby stanąć w „tubie”. Rok od mojego pierwszego surfowania wyszedłem z pierwszej „tuby” w Portugali. Moim celem na najbliższe lata jest płynąć w „tubie” na stojąco. Uwielbiam się zmęczyć, jeśli wiem, że osiągnę konkretny efekt. Ale najbardziej pociąga mnie w surfingu ciekawość i „przygodowość”. Kiedy była pandemia, pływałem kilka razy w tygodniu. W najróżniejszych warunkach. Wszystkie skrzętnie wykorzystywałem.
Ludzie nie wyobrażają sobie, że można postawić życie na szali, wybierając przyjemność. A tak bywa w przypadku surfingu. Szczególnie jak ktoś jest początkujący i już się uzależnia. Tutaj trzeba być naprawdę ostrożnym, mieć wciąż szacunek do wody oraz do dyscypliny. Radzę też wszystkim, aby nauczyli się „czytać” prądy, co jest bardzo pomocne w zachowaniu bezpieczeństwa na wodzie. Znajomość fal to nie wszystko, liczą się także prądy.
Wiem, że z natury jesteś optymistą. Ta cecha pomaga w surfingu czy przeszkadza?
Zawsze widzę przysłowiową szklankę „do połowy pełną”, a nie pustą. Jako młody zawodnik zetknąłem się z psychologią pozytywną, która pomagała mi w wyznaczaniu celów, w motywacji i rozwoju. Od zawsze kocham to, co robię, rozwijam się na różnych polach, osiągam sukcesy. Długo byłem przekonany, że nie mam prawa ani narzekać, ani czuć się gorzej. Blokowałem emocje negatywne, zlekceważyłem też na początku epizod depresyjny. Aż kilka lat temu przeprowadziłem życiowy bilans. Zrozumiałem, że cele, które sobie postawiłem, są zbyt wysokie.
Współpracowałeś z psychologiem sportu.
Zaczęliśmy analizować, co mógłbym zmienić. Już wiedziałem, że w życiu nie da się być zawsze szczęśliwym, bo to nieosiągalne. Ważne, aby umieć przeżywać wszystkie emocje, te trudne też. Poczułem się lepiej z tą świadomością. Przy okazji pływam też na większym luzie, a surfing to największa zajawka mojego życia!