Mieszka od kilku lat w Portugalii, w stylowym vanie. Jej van life to surfing, podróże, prowadzenie profilu @ad.vantours, organizowanie „van wypraw” dla kameralnych grup i indywidualnie. O surfingowej i podróżniczej pasji Sylwia Solecka opowiada Magdalenie Kuszewskiej, red. prowadzącej nasz cykl „Na Fali”.
Surfing to dla mnie … wspaniały relaks, częsta aktywność, duża frajda. Ale surfing nie sprawia, że medytuję czy lewituję 😊
Być na fali… życiowo. Lubię bardzo ten moment, kiedy wstaję o poranku, mam wszystko zaplanowane i odhaczam kolejne zadania z listy. Szybko działam, szybko podejmuję decyzje. A jednocześnie czuję wolność, bo o wszystkim decyduję samodzielnie.
Magdalena Kuszewska: Mam poczucie, że Ty odważyłaś się żyć w taki sposób, w jaki wiele osób tylko marzy. Jak do tego doszło, że prowadzisz pełne przygód Van Life i mieszkasz w Portugalii, w domku na czterech kółkach?
Sylwia Solecka: Moja mama się śmieje, że ona to we mnie zaszczepiła, bo na działce mamy starą karawanę. Ale dla mnie to był po prostu mały domek. Kiedyś gdzieś usłyszałam, że można mieszkać w samochodzie i pomyślałam: „Czemu wszyscy tak nie robimy?”. Tak, to było zawsze moje marzenie. Pochodzę z Poznania. Po skończeniu szkoły wyjechałam do Norwegii. Pracowałam w różnych firmach, dochodziłam do kierowniczych stanowisk. Dobrze mi się tam żyło, byłam blisko natury, miałam dużo znajomych i związek, ale wpadałam też w pracoholizm. Poza tym zawsze mnie ciągnęło do Hiszpanii, do słońca. W 2017 roku wszystko się zmieniło: rozstałam się z chłopakiem, wróciłam do Polski, miałam niedobry prywatnie czas. Zdałam sobie sprawę z tego, że pieniądze szczęścia nie dają, choć dobrze, że miałam pewne oszczędności. I wtedy nagle napisał do mnie pewien chłopak, który znalazł mój post na jakimś forum motoryzacyjnym. Udzielałam się tam, oglądając w kółko stare vany. Okazało się, że jego kumpel sprzedaje takiego vana, jakiego ja chciałam. Akurat poleciałam na kilka dni do Norwegii, do przyjaciółki, więc uznałam, że wrócę do Poznania przez Sopot, bo tam miałam oglądać auto. Ten miły człowiek spędził ze mną cały dzień, wszystko mi opowiedział, razem z kolegą- sprzedawcą, o starych vanach. To wtedy pierwszy raz usiadłam za kółko takiego auta. Dodam jeszcze, że wtedy od kilku dobrych lat w ogóle nie prowadziłam, a tu nagle stary van… Ale powiedziałam: „No i co teraz? Ja muszę przecież kupić ten samochód”.
Kupiłaś! I gdzie ruszyłaś swoim nowym- starym vanem?
Najpierw do rodziców, do Poznania. W planach miałam ulubioną Hiszpanię. Jak wystartowałam z Sopotu, byłam w takich emocjach, że aż mi się nogi i ręce trzęsły. Moim rodzicom spodobał się „projekt camper”, ale byli zdumieni. Tata pomógł mi upiększyć auto w środku i wspólnie zamontowaliśmy panel solarny. Jak skończyliśmy, powiedziałam: „No to teraz już nie mam innego wyjścia, jak tylko pojechać do wymarzonej Hiszpanii”. Ruszyłam, solo. Parkowałam wtedy jeszcze tylko na kempingach, bo tam bezpiecznie się czułam. Sprawdzałam moje nowe życie i to, jak działa van. Dotarłam przez Francję aż do Grenady, gdzie zostałam na parę miesięcy. Akurat była tam moja przyjaciółka. To w Hiszpanii adoptowałam Balbinkę, ukochaną suczkę. Potem, pod koniec 2019 roku, znowu pojechałam do Polski, gdzie na chwilę utknęłam, nie będąc pewna, co mam robić z życiem. Zostałam na święta. Na początku 2020 roku pomyślałam, że już nie ma co dłużej tu siedzieć, wracam do Hiszpanii. Zapakowała się ze mną kumpela, która miała z Hiszpanii wylecieć do Norwegii. Dotarłyśmy do Hiszpanii 8 marca, akurat w Dzień Kobiet: na ulicach trwała kolorowa fiesta, istne bailando… Ruszyłyśmy w kierunku Portugalii i wtedy nagle zamknięto granicę.
Na świecie wybuchła pandemia koronawirusa, a Ty utknęłaś w Portugalii, w vanie.
… wszystko pozamykane, pełen lockdown; właśnie wtedy zjechałam z kumpelą dzikie, odludne miejscówki w całej Portugalii. Raz wjechałam do Lizbony, gdzie nie było żywego ducha. Bywało trudno. Przed Wielkanocą przychodziła policja i mówiła: „Tu nie wolno parkować, jest covid, proszę odjechać”. A to był środek lasu. Gdzie zatem mamy się przenieść? Codziennie byłyśmy z koleżanką w innej miejscówce. Wtedy już stawałam na dziko. Ostatecznie zatrzymałyśmy się na pięknie położonym parkingu: nad oceanem, blisko miejscowości São Pedro de Moel, gdzie zostałyśmy przez kolejny miesiąc. Jak się ta przygoda z Portugalią zaczęła i poznawałam coraz więcej ciekawych osób, to już nie chciałam wracać do Hiszpanii.
A kiedy zaczęłaś surfować?
To zabawne, bo jadąc do Portugalii, nie miałam żadnego związku z surfingiem… Kiedy obostrzenia koronawirusowe zelżały, odpaliłam Tindera. Poznałam m.in. chłopaka, który był zapalonym surferem. Zaprosił mnie kiedyś, razem ze swoim kolegą instruktorem, na surfowanie pod Lizbonę. Następnego dnia kupiłam w Decathlonie piankę i pierwszą deskę. Potem, w trakcie dalszych podróży vanem, wchodziłam do oceanu niemal codziennie. Nic mi nie przeszkadzało, ani wiatr, ani fale, do których jednak nabrałam szacunku. Zrozumiałam, że chcę robić to jeszcze lepiej, więc poprosiłam o pomoc znajomego instruktora. Wtedy już nawiązałam z nim współpracę, bo zaczęłam organizować van- wyprawy. I wróciłam do podstaw, bo jednak wcześniej robiłam różne błędy, poza tym miałam nieodpowiednią, zbyt krótką, deskę.
Kiedy nastąpił przełom w Twoim surfowaniu?
Najbardziej mi pomogło odpuszczenie presji, którą sama na siebie nałożyłam. Czyli taką, że trzeba być coraz lepszym, wypływać na wyższe fale itd. Nie wiedziałam wcześniej, że wśród surferów bywa tak niemiło. Widziałam parę razy w Portugalii, jak ludzie krzyczą na siebie, a nawet się… biją.
Kiedyś poszłam na spot z dwoma kumplami, którzy bardzo dobrze surfują. Na plaży było sporo ludzi. Już z wody jakiś surfer krzyczał do nas, że mamy „wypier….ć”. My z kolegą poszliśmy znacznie dalej, ale ten drugi kumpel, który świetnie surfuje, został. I wtedy ten mężczyzna, co na nas krzyczał, podpłynął do niego i zaczął zrzucać go z deski. Szarpali się na tych falach. Nie mogłam uwierzyć w to, co widzę. Ale to są epizody. Najczęściej bywa miło, a w Portugalii jest wiele wspaniałych spotów.
Przejdźmy teraz do Twoich wypraw, które organizujesz głównie dla kobiet.
Pomysł przyszedł naturalnie, jak już osiadłam w Portugalii. Przez pewien czas żyłam jeszcze z moich norweskich oszczędności, ale potem dopadł mnie stres, co dalej? Aplikowałam do różnych firm, planowałam pracować w korporacjach i oddziałach portugalskich, ale ostatecznie nie chciałam oddawać swojego życia pracy w tak dużym stopniu. Pewnego dnia mnie olśniło: będę dziewczynom pokazywać van life! Zabierać je na kameralne wyprawy, gdzie będziemy surfować, praktykować jogę, zwiedzać po swojemu, cieszyć się naturą itd. Niech poczują, jak to jest spać nad oceanem, w samochodzie, przemieszczać się dowolnie, bez pośpiechu, mieć niezaplanowane przygody. Raz wynajęłam komuś swojego busa na miesiąc i pojechałam do Polski. Przeglądałam oferty internetowe, szukałam do mojego vana lodówki, ale … znalazłam ofertę sprzedaży kolejnego świetnego busa.
Niech zgadnę, że go kupiłaś. Choć szukałaś tylko samochodowej lodówki!
Nie mam pojęcia, dlaczego, ale tak się stało. Wydałam ostatnie pieniądze. Do Portugalii pojechałam tym drugim busem, bo pierwszy był wynajęty. I właśnie wtedy skrystalizował się mój pomysł: skoro mam dwa vany, będę organizować wyprawy dla dziewczyn. Założyłam Instagrama i zaczęłam szukać chętnych. W pierwszym programie proponowałam m.in. lekcje surfingu, tworzenie makram, jogę. Na pierwszą wyprawę w sierpniu 2021 zgłosiły się trzy dziewczyny. Jak się zapisały, to do mnie dotarło, że to się dzieje! Każda z nas była zupełnie inna, ale świetnie się zgrałyśmy. Mój bus drugiego dnia odmówił posłuszeństwa, zepsuł się totalnie: laweta, mechanik. Na szczęście mój chłopak David pożyczył nam swojego vana, abyśmy miały gdzie spać. Towarzyszył mi wtedy stres, że nie jest idealnie. Na szczęście dziewczyny były bardzo wyrozumiałe, wyluzowane; zainspirowały się mocno ideą van life. Jedna z nich, Paulina, zmieniła swoje życie. Teraz także mieszka z chłopakiem w busie, podróżują.
Ciekawe, jak udaje Ci się połączyć różne gusta i oczekiwania na van wyprawach?
Wiadomo, że im więcej osób bierze udział w podróży, tym dłużej wszystko schodzi. Mimo że mamy zwykle naprawdę luźną atmosferę, a konflikty właściwie się nie zdarzają. Nie ma sztywnego rygoru, każda wyprawa jest inna, bo współtworzą ją uczestniczki. Niektóre przyjeżdżają po to, aby się zrelaksować, czytać książki nad oceanem, inne chcą się nauczyć surfować, a jeszcze kolejne chcą jak najwięcej zobaczyć w Portugalii. Dziewczyny są w różnym wieku: i studentki, i trzydziestolatki, i dojrzałe kobiety. Niedawno miałam grupkę kobiet czterdzieści plus. Przyjaciółki z Polski. Choć muszę przyznać, że nie miały lekkich warunków, to ostatecznie wyjechały zadowolone. Staram się uwzględniać wszystkie potrzeby, oczekiwania i marzenia. Program, który oferuję, może być elastyczny lub na bieżąco ulec zmianie, proszę bardzo.
A co Tobie osobiście daje życie w vanie?
Przede wszystkim tę przysłowiową wolność. Zawsze czułam, że chcę mieszkać poza Polską. Trochę mieszkałam w Norwegii, trochę w Hiszpanii, a teraz pokochałam Portugalię. Pamiętam ten moment, jak jechałam z Sopotu w moim busie, w wielkich emocjach. Mimo że miałam w tyle głowy różne obawy, to jednak przede wszystkim ekscytację i poczucie spełnionego marzenia.
Zajmuję się także wytwarzaniem biżuterii, bywam na targach w małych miasteczkach portugalskich, itd. Wczoraj byłam na festynie i oglądałam marokańskie dywany. Pomyślałam: chyba potrzebuję chałupki, aby sobie taki dywan kupić. Chciałabym mieć w przyszłości domek z tarasem, uprawiać ogródek. Nie twierdzę, że będę mieszkać w vanie przez całe życie. Czasem marzy mi się miejsce, do którego mogę wrócić z długiej trasy, gdzie da się chociaż na chwilę osiąść. Kawałek własnej ziemi. Bo van jest super, ale ostatecznie zawsze trzeba gdzieś go przeparkować, jest poczucie i wolności, i tymczasowości.
Ale też mam świadomość, i tego nauczyło mnie moje van life, że ja naprawdę nie potrzebuję wielu rzeczy, aby mi życie przyjemnie płynęło. Dla mnie mniej rzeczy oznacza mniej zmartwień, obowiązków, ograniczeń. A tego właśnie potrzebuję. Jestem z tych osób, które nie widzą właściwie minusów van life. Wiele niedogodności potrafię obrócić na plus, cieszę się nimi. Wciąż cenię sobie ogromne poczucie niezależności…
Wspomniałaś wcześniej o Davidzie, z którym jesteś w związku. Jak ogarniacie razem van life?
Poznaliśmy się w Portugalii w momencie, kiedy oboje mieszkaliśmy już w swoich vanach. To ciekawe, bo ja nadal mieszkam w moim busie, kontynuuję ideę pokazywania dziewczynom van life w wersji solo. Czasami dołączają dziewczyny w parach, ze swoimi chłopakami. David i ja mamy własne przestrzenie i podróże, a jednocześnie prowadzimy wspólne życie, spędzamy czas razem. Kiedy ktoś z nas musi jechać do pracy w inne miejsce, po prostu zabiera swój domek na kółkach i rusza. A potem znowu się spotykamy w innym miejscu. Najczęściej nad oceanem, oczywiście!