Targi EMITT w Stambule przyciągają wszystkich. Choć nie wszyscy mogą się w Turcji pojawić oficjalnie. Czasy są takie, że polityka dziś miesza w turystyce, jak nigdy wcześniej.
Tegoroczne targi EMITT w Stambule wyglądają w liczbach bardzo dobrze. W trzech ogromnych halach EXPO rozgościło się 595 wystawców z 95 krajów. A podczas czterech targowych dni odwiedziło ich stoiska prawie 30 tysięcy osób. Spore zaciekawienie wywołały tematy seminariów i eksperckich paneli, które już zwyczajowo towarzyszą spotkaniom branży turystycznej. W końcu to pierwszy rok, w którym tak mocno weszło w nasze życie AI. Wielu przedsiębiorców patrzy na rozwój sztucznej inteligencji zarówno z nadzieją, jak i z obawą. Co to nowe zjawisko zmieni w turystyce?
Byliśmy na EMITT w Stambule, najprawdopodobniej jako jedyne polskie medium. Piszę „najprawdopodobniej” bo nikogo z Polski nie spotkałem. Ale w tym roku normą były podwójne tożsamości i staranne maskowanie swoich narodowych afiliacji. Czasem można było poczuć się, niczym podczas II Wojny Światowej, gdy Turcja starała się utrzymać neutralność. W Stambule roiło się wówczas od szpiegów, a wywiady obu stron prowadziły intensywne, choć okryte zasłoną milczenia, działania.
Dziś sytuacja coraz bardziej przypomina tę sprzed 80 lat. Świat jest mocno podzielony, i to niemal „po sąsiedzku”. Tuż za cieśninami Bosforu trwa wojna Rosji z Ukrainą. A Bliski Wschód emocjonuje się gorącym konfliktem Izraela z Palestyńczykami. Tutaj akurat nie ma miejsca na neutralność. Państwa islamskie jednoznacznie potępiają brutalną pacyfikację Strefy Gazy, a Zachód wspiera Izrael. Do tego można dorzucić wciąż krwawiące rany pomiędzy Turkami a Ormianami i Grekami. A także spory dzielące państwa muzułmańskie. To wszystko miało ogromny wpływ na to kto na EMITT się pojawił, a kogo zabrakło. Choć z mojego rozpoznania wynika, że kupcy z krajów, które oficjalnie targi bojkotowały, i tak się pojawili. Bo dobre interesy nad Bosforem robi się od zawsze, a wojny tutaj to codzienność – też od zawsze.
Przede wszystkim jednak, targi EMITT to podkreślenie prestiżu Turcji – największego kraju regionu (84 miliony mieszkańców). Większość przedstawicieli branży przybywa do Stambułu z nadzieją na podpisanie lukratywnego kontraktu z lokalnymi biurami podróży, hotelami, czy innymi partnerami biznesowymi.
Największym (oficjalnie) nieobecnym na EMITT była Rosja. Choć Rosjanie wjeżdżają do Turcji bez problemu, a język rosyjski jest w niektórych miejscach Stambułu częściej słyszany od tureckiego, to jednak według oficjalnej propagandy Kremla „specjalna operacja wojskowa” w Ukrainie jest wojną z całym NATO. Trudno byłoby więc reklamować się w na targach w największym kraju Sojuszu Północnoatlantyckiego w naszej części świata. Rosyjską strefę wpływów reprezentowała Białoruś. Choć reklamowała skromnie – tylko loty Belavii ze Stambułu do Mińska. Nieco zaskakujące jest jednak to, że do Turcji nie przybył też „kolektywny Zachód”, nie licząc mocnych reprezentacji Włoch i Bułgarii. Z Bałkanów były pozaunijne kraje takie jak Serbia czy Macedonia Północna. No i oczywiście Cypr Północny, traktowany tutaj po prostu, jak jeszcze jeden wyspiarski region Turcji.
Silnie promowały się Uzbekistan i Azerbejdżan, oraz Gruzja – czyli tradycyjnie bliskie i lubiane przez tureckich turystów destynacje. Nieco skromniej wypadł Egipt – ale być może kraj nad Nilem turystycznie promować już się nie musi. Dużą popularnością cieszyło się za to stoisko Japonii. Wszyscy chcieli sobie robić zdjęcia z malowniczymi, ubranymi w kimona hostessami. Jak chyba na wszystkich obecnie targach, prezentował się Iran i Malediwy. Zwłaszcza archipelag wysp na Oceanie Indyjskim, jakby czuł presję czasu. Według czarnych scenariuszy, wieszczonych przez ekologów, Malediwy, z powodu globalnego ocieplenia, wkrótce znikną pod powierzchnią wody. Może to jedna z ostatnich okazji, by jeszcze odwiedzić ten tropikalny raj przed ostateczną katastrofą?
To jednak problem nieco bardziej odległej przyszłości. Branża turystyczna skupia się na „tu i teraz”. Jeszcze nie ochłonęła po katastrofie pandemii, a już interesy psuje wojna. Za horyzontem czai się sztuczna inteligencja, która może zrewolucjonizować wszystkie branże, w których liczy się szybki kontakt z klientem. Czy wsparcie AI przy przygotowaniu prezentacji, czy wirtualnej obsłudze klienta to wszystko, co nam grozi? Niekoniecznie. Siłą elektronicznych „mózgów” jest umiejętność błyskawicznej analizy milionów gigabajtów danych.
Jednym z zadań, które można postawić przed AI, jest umiejętne dobranie partnerów, ofert i skojarzenie klientów z biurami podróży, które są najbliższe naszym gustom. Czyżby więc pod znakiem zapytania stanęła sama kwestia potrzeby targów turystycznych? Wyeliminowanie spotkań face to face z potencjalnymi kontrahentami, brzmi jak koszmar. W końcu jeździmy na targi po to, by się ze sobą osobiście poznać i przed podpisaniem umowy spojrzeć w oczy, porozmawiać, wypić herbatę, zobaczyć, czy nasze wizje i osobowości do siebie pasują.
Ale czy to jest bardziej miarodajne, niż chłodna analiza programów i cenników? Przecież możemy niechcący trafić na targach na gorszy dzień – swój, lub mniej kompetentnego pracownika świetnej firmy. Ale z drugiej strony, możemy spotkać kogoś, kto tak dobrze się zaprezentuje, że zaryzykujemy nowy kierunek, lub wprowadzimy do swojej oferty coś, o czym w ogóle wcześniej nie myśleliśmy? Analiza AI raczej nam tego nie zapewni.
Choć pewno ograniczenie kosztów będzie kuszącą opcją. A co z klientami, których AI pozbawi pracy? Czy świat za kilka lat będzie wciąż tym samym podróżniczym rajem, jeśli płatną pracę będą mieć już nieliczni? Czy – w nieco bardziej optymistycznej prognozie – pojawiająca się na horyzoncie wizja dochodu podstawowego to dla turystyki szansa, czy zagrożenie? Jak zmienią się nasze nawyki i oczekiwania, gdy zamiast 26 dni urlopu, będziemy mieli nieograniczony czas, za to dużo mniejsze dochody? To pytania, na które odpowiedzi jeszcze nie znamy. Ale już je sobie czas postawić.